Ja ryby zacząłem wypuszczać w 1999. Pamiętam dobrze pierwszą wypuszczoną świadomie niemałą rybę (mody na C&R jeszcze wtedy nie było). Przez kolejne lata wypuszczałem każdą złowioną rybę. Jakieś 3 lata temu zacząłem sporadycznie zabierać sobie pojedyncze ryby. Zdarza się to jednak niezmiernie rzadko, bo przez te lata odzwyczaiłem się już zabijania ryb i jest mi jakoś nieswojo, kiedy mam walnąć rybę w łeb.
U mnie to chyba też zależy od gatunku ryby.
Jakoś nie potrafiłbym zabić lina. Mógłbym zabić szczupaka, ale świadomość, że jest to lekarz naszych wód, nie pozwala mi tego zrobić i też zawsze go wypuszczę.
Lubię bardzo okonia i sandacza. Te ryby zdarza mi się zabrać, ale kiedy podejmuję taką decyzję, to zawsze staram się ocenić rybostan danej wody. Są wody specjalne - jak np. Goczałkowice, gdzie sandacza jest dużo. Poławiają go na rybaczówce i sprzedają rybacy. Nie mam wielkich skrupułów, żeby wziąć sobie jednego. Nie wziąłbym go jednak z innych zbiorników, na których wiem, że jest go bardzo mało. Nawet ostatnio planowaliśmy z kolegami zakup tej ryby na własną rękę i potajemne dorybienie jednego z akwenów.
Zdarza mi się, że wezmę sobie 2-3 płocie lub leszcza, żeby usmażyć sobie na kolację.
Na wodzie sekcyjnej, na której łowię, jest sporo karpia. Zarybienia są naprawdę obfite, czasem 3 razy do roku. Tak więc w tym roku postanowiłem wziąć również z tej wody 3 karpie na święta. Od 1999 roku po raz pierwszy jedliśmy złowionego przeze mnie karpika przy wigilijnym stole.