No to lecimy.
Był piękny piątkowy dzień, nadchodził długo wyczekiwany weekend, zegar w ekspresowym tempie zmierzał do punktu "G" - godziny tak długo wyczekiwanej jak ta, kiedy alianci lądowali na plażach Normandii. Koniec, - "Czas rozpocząć sezon" - pomyślałem. Ta myśl chodziła mi po głowie od kilku dni. Przeglądając "Fejsa" i buszując po grupie "MFP", oglądając filmy Luka, a także innych mniej lub bardziej popularnych autorów, nakręcałem się. Z sekundy na sekundę, z minuty na minutę coraz bardziej. We znaki zaczął się dawać popularny "gul". "Inni łapią? To i ja też połapię" - pomyślałem w piątkowy wieczór i z zapałem maniaka dobrałem się do mojego sprzętu. Zaczęła się totalna rozróba, przesiew. W niespełna godzinę wybrałem sprzęt niezbędny mi na ten konkretny dzień. O ból głowy przyprawił mnie przybornik z przynętami. Dzięki życzliwości Pyzy było w czym wybierać. "Jasne kolory" pomyślałem - "Są", killerki - "Są", smrodki? - "też są", a popki? - tych też nie mogło zabraknąć. Przynęty wybierałem jak liczby do dużego lotka - "Tak to te najlepsze, te szczęśliwe". Z taką myślą pakowałem każde kolejne opakowanie z magicznymi kuleczkami.
Jak widać wybór niemały
Jeszcze trochę czasu zajęło mi dobranie pelletów, ale w ostateczności wybór padł na pellet feed od SB i od Ringersa.
Jeszcze w trakcie pracy po głowie chodziła myśl - "Gdzie tu pojechać?". W sumie wybór szczególnie trudny nie był, bowiem w obrębie 30 km mam może z 5 łowisk. "Lubachów? Nieee, do glinianki daleko trzeba iść, a na zaporówce kiepskie brzegi, ogólnie głęboko, poza tym trzeba szkolić się w metodzie" - pierwsze łowiska odrzucone. "Grzędy? Też nie", "Sędzisław? Nie dojadę zbyt blisko zbiornika", "Głuszyca? To nie zbiornik dla mnie", "Bolków? O tu jadę - fajny zbiornik, niezbyt głęboki, poza tym fajny wynik tam już miałem" - i w ten sposób klamka zapadła. Jadę na Bolków.
Pozostała kwestia ustalenia godziny. Sprawdziłem pogodę, budzik nastawiłem - "7 30 wyjazd, 8 00 - 8 15 będę na miejscu, 9 00 będę łowił", wiem, wiem powinienem być wcześniej nad wodą, ale uznałem, że na pierwszy raz 3 - 4 godzinna sesja wystarczy, tym bardziej, że od 13 miałem już inne plany
Dobra, łowisko wybrane, przynęty wybrane, pellety też, strategia - tak teraz strategia. Nastawiłem się, że jedna wędka obowiązkowo leci metoda, druga klasyczny feeder, w obwodzie pozostaje bat.
Tron przygotowany, akcesoria też, można więc jechać, ale najpierw czas na sen.
Na zegarku 6 45 - czas wstawać. Szybko się ogarnąłem, śniadanie zjadłem, sprzęt do auta i jazda. Na łowisku zameldowałem się o 8 20 i ku mojemu zdziwieniu totalna cisza
"Co jest?" - pomyślałem. "Tylko jeden wędkarz - szok! Widocznie za zimno dla innych, trudno zbyt wiele informacji nie uzyskam". Po krótkiej rozmowie i analizie sposobu łowienia przez tego wędkarza uznałem, iż nie będzie to lekki dzień, tym bardziej, że wiało. No nic - próbujemy, pogoda nie rozpieszcza, ale mam swój cel - ogona nie podkulę i nie zwinę się od razu. Trzeba się rozkładać. Szybko rozłożyłem swój fotel, uzbroiłem centrum dowodzenia - jest OK. Zaraz wędki, ale najpierw zanęta - nawilżona, przetarta przez sito, odstawiona. Teraz pellety - na pierwszy ogień poleciał feed 2mm od SB. Wchłonął wodę, szybki test w pojemniczku - nada się.
Tak prezentuje się łowisko, a tak moja miejscówka:
Nadszedł czas na wędki. Ten dzień obfitował w debiuty - debiutował kij do method feeder, dwa kręcioły, pellety, akcesoria. Trochę tego jest, no ale do rzeczy.
Nowymi nabytkami w tym roku zostały:
- kijek Mokado Black Stone Commercial Method Feeder 55g,
- kołowrotek Daiwa Ninja 4012A,
- i cała masa akcesoriów do fotela, widocznych na zdjęciu powyżej.
Jak już wspomniałem, były to debiuty tego sprzętu, ale nie wszystkie, bowiem debiutu także doczekał się kołowrotek Robinson Dakota 306 FD
Cóż mogę powiedzieć? Dakota w zamierzeniu ma być pod Match więc do tej metody będę używał, Daiwa - dla mnie cudo, Mikado - trochę miękki, ale sprawia wrażenie ciekawego kija - ocenię jak już coś na niego wyciągnę
Akcesoria - zdają egzamin, choć jeszcze muszę dopracować sobie całe stanowisko.
W oczekiwaniu na jakieś brania, na pierwszą rybę, zjadłem drugie śniadanie, kawki się napiłem. Czas płynie, kolega wędkarz się zawinął, wieje. Korzystając z tego spokoju, robię zdjęcia, upajam się każdą sekundą wpatrując się w szczytówki. Metoda penetruje różne rejony łowiska, szuka - cisza... Koszyczek - tu historia taka - zmontowałem paternoster, mały koszyk Drennana i zastosowałem metodę "mało, a często" - nic, cisza... Zmiana strategii - po 2 godzinach prób zmieniłem koszyczek na większy, wrzuciłem nieco towaru, czas płynie, wieje... Jest zimno, ciepła kawa się skończyła - "Co tu robić? Męczyć się? Czy się zwinąć?" - Pogoda dała mi się we znaki, ale walczę. Na zegarku dochodzi 12 - w końcu pierwsze branie, szczytówka zatańczyła, pewny chwyt - zacięcie. "Jest, siedzi" - pomyślałem, ale oporu, walki nic. "Nie, pudło, nie tym razem. Zwijam się, nie ma co marznąć". Ściągam zestaw do brzegu - jednak jest - mała, srebrna księżniczka. I tu powiedzenie "Taka mała rzecz, a cieszy" nabrało niebagatelnego znaczenia. W końcu pierwsza ryba w tym roku, ucieszyłem się
Szybkie foto, buziak i pożegnanie - "Wołaj dziadka". Przerzuciłem zestawy raz jeszcze, mijają minuty, cisza, poprawiłem kolejny raz - zero.
Czas się zbierać. Dziś poniosłem porażkę, ta walka została przegrana, ale to nie koniec wojny, wędek nie składam. Czekam z niecierpliwością na możliwość rewanżu, na kolejne wypady, na chwile spędzone nad wodą, robiąc to co kocham - tak o, po prostu
Piękne to maleństwo, nieprawdaż?