@Tench_Fan - Znajdziemy też inny nurt.
Nazwałbym go "nostalgiczno-romantycznym". Sam jestem jego przedstawicielem.
Uciekamy przed światem i zaszywamy się między trzcinami, przycupniemy gdzieś na wędkarskiej kładce,
by wpatrywać się w spławik, czy szczytówkę wędki. Ktoś inny przemierza ze spiningiem swoją rzekę,
czy penetruje rzeczki i potoki w poszukiwaniu np. pstrąga, jazia czy klenia.
Kontakt z naturą, niezwykle ważny dla wielu, wydaje się bliższy w tych "dzikszych miejscach".
Wędkowanie takie jest zarówno piękne, jak i może być skuteczne, nawet na ubogich wodach PZW.
Udowadniają to koledzy obecni na forum.
@MaciejK - Dokąd zmierza wędkarstwo? Do łowisk komercyjnych, bo nie ma już czasu na dzikie wody PZW, pierdyliona pudełek, pudełeczek, kulek, kuleczek. Dorabiania skomplikowanych ideologii do rzeczy oczywistych i szerokiego strumienia $ wyciskanych przez producentów/dystrybutorów sprzętu z naszych kieszeni.
Należę do grona pasjonatów wędkarstwa romantycznego. Tzn. takich, dla których emocje, jakie we mnie się wyzwalają w związku z całą otoczką towarzyszącą mojemu hobby, są ważniejsze niż wynik. I za nic nie pozbawiłbym się ich kosztem efektywności. A, że cierpię czasami z powodu braku wyników? No cóż, romantyk to z założenia ktoś kto cierpi. Powiem więcej, wolę takie katusze, niż katusze, jakie zawsze przeżywam, gdy łowię na komercji - wannie, pozbawionej roślinności, w tłoku, harmidrze, wśród miotających przekleństwami na potrzeby zastępstwa ubogiego słownictwa, w kakofonii pisków sygnalizatorów. Wśród sporów o to kto komu przerzuca zestaw. Niestety, zdrowie nie pozwala mi na wędkarstwo "traperskie" - niezapomniane widoki, cieszące wzrok i kojące całe jestestwo wędkarza: urokliwa toń jeziora z pasem trzcin, dywanem nenufarów, grzybieni i innych roślin pływających, jakże oddziaływujących twórczo na moją wyobraznię, ukrywających okazy lina, karasi złocistych, okoni, szczupaków, kilogramowych wzdręg, czy dzikich karpi. Są, proszę kolegów romantyków jeszcze takie łowiska, jak chociażby łowisko na jeziorze Szlamy. Niestety, bardzo daleko ode mnie, znaczna część jeziora to Białoruś.
Wcale nie muszę łowić najwięcej, najlepiej, najefektywniej i szczerze przyznaję, że w ogóle mnie to nie martwi.
Methood feeder zaintrygowała mnie nie z powodu skuteczności samej w sobie, ale tym, że tak naprawdę łowiąc na przynętę niewielkich rozmiarów w każdej chwili mogę się spodziewać brania i 15 cm płotki, i 15 kg karpia. A więc, ta doza niepewności - " co tam naprawdę się uwiesiło? ". Chciałbym aby wędkarstwo dawało taki rodzaj emocji. Niestety, komercjalizacja zabija je totalnie, ale taki to znak naszych czasów, że komercja rządzi w każdej dziedzinie naszego życia. A chciałoby się tego romantyzmu, oj chciało. Ech...
Przepraszam, za ten trochę zbyt osobisty wtręt.