Dziś na poznańskiej Dębinie, na stawie Dębowym, spotkałem "karpiarzy" typu roszczeniowego. Głęboko poszkodowanych przez los, walczących ze wszystkich swoich słabych argumentów o leżące zestawy.
Przybyłem na staw o 6:00, spodziewałem się że nie wszystkie miejscówki będą zajęte więc się nie śpieszyłem. Mijając tych karpiarzy skinąłem głową na typowe "dzień dobry" i powędrowałem na swoje miejsce zaznaczone na zielono, nie przyszło mi do głowy żeby zapytać gdzie łowią bo moja miejscówka była dość daleko. Gdy dotarłem na swoje miejsce, po chwili, przyszedł pan "karpiarz" i nie żeby zapytać, on OŚWIADCZYŁ; że oni mają zestaw wywieziony na końcu tego drzewa i żebym nie rzucał za daleko (drzewo ma max 10-15m) bo się z nimi poplączę

No i zaczęła się odwieczna retoryka z tego typu mentalnością.
"Że oni tu byli pierwsi"
"My tu już zanęciliśmy" (dziękuję)
"Że to ja mam obejść cały staw i się pytać kto gdzie ma zestawy żeby się nie poplątać"
"Że on to jest już członkiem na Dębinie dłużej niż ja" (nie widziałem go ani razu, później stwierdził że już nie jest członkiem bo w tym roku nie mieli czasu wykupić i są na dniówce)
Regulamin pamiętam na pamięć, nie jest skomplikowany, same logiczne ustawy. Pamiętałem jednak o jednym, świeżym zapisie, uchwalonym w tym roku właśnie na takie okoliczności który brzmi:
12. Zestawy można kłaść w odległości połowy długości między przeciwległymi brzegami udostępnionymi do wędkowania, prostopadle do linii brzegowej, z której się łowi, chyba, że inne postawienie zestawu nie utrudnia wędkowania osobom łowiącym na danym akwenie lub zainteresowani uzgodnią inaczej.
Po oświadczeniu pana "karpiarza" odechciało mi się uzgadniać inaczej i oświadczyłem że jak nie zabiorą zestawu to dzwonię do prezesa stowarzyszenia i się nie będę z nimi bawić. W odpowiedzi usłyszałem że "sobie mogę" i że to "i tak niewiele da". pan "karpiarz" wrócił do swojego kolegi a ja poszedłem przywitać się z naszym forumowym kolegą który łowił niedaleko ode mnie, okazało się że rozmowa anonimowa nie była
Wróciłem żeby się rozpakować, widząc to chyba pomyśleli że kiepski ze mnie frajer i się nie dam bo przyleciał raz jeszcze. Tym razem bardziej ugodnie oświadczył że "no dobra, to przeniesiemy zestaw". Argumenty i poczucie poszkodowanego jednak zostało bo szukali zapisu w regulaminie i znaleźć nie mogli (zapis był w regulaminie ogólnym a oni posiłkowali się regulaminem dla zezwoleń jednodniowych).
Niestety, kiepsko zanęcili bo oprócz jednego mocnego brania które się nie zacięło i ciągłych skubań leszczy, nie złowiłem nic.
Chaotic wpadł na ploty o 11 i razem z nim zwinąłem się do domu.
W samochodzie przypomniała mi się dewiza Sun Tzu żeby w pierwszej kolejności zadbać o własne podwórko więc za przyzwoleniem w/w "sobie mogę" zadzwoniłem do prezesa. Okazało się że jest na miejscu, na stawie obok i obiecał ich odwiedzić.
