Skip to main content

Lin po australijsku...

  • Utworzono

Lin to piękna ryba. Bez wątpienia ceniona przez wiekszość wędkarzy - ale czy na pewno w Australii?

Od jakiegoś czasu należę do klubu łowców linów - Tenchfishers. Jest to organizacja zrzeszająca miłośników tej pięknej ryby, założona została ponad 60 lat temu i obecnie liczy ponad 400 członków.

W ostatnim biuletynie, który otrzymuje każdy klubowicz znajduje się bardzo interesujący artykuł, napisany przez Steve Smitha. Jest  to mieszkaniec Australii, który urodził sie w UK, ale wraz z rodzicami przeniósł się do tego kraju jak był jeszcze dzieckiem. Jest on zapalonym wędkarzem, pośród Australijczyków bardzo odmiennym - albowiem jest łowcą tinca tinca. Pozwolę sobie przybliżyć to co pisze on o tej rybie, w perspektywie innego kontynentu, jak również innej kultury...

W Australii jest wiele gatunków introdukowanych przez osadników z Europy, i pośród nich jest karp, płoć, lin i okoń. Są to gatunki które z różnym powodzeniem zaaklimatyzowały się w tym kraju. Jedne lepiej a inne gorzej. Karp na pewno świetnie sobie radzi, i może się rozmnażać w ciepłej wodzie, co nie jest możliwe w takich krajach jak UK czy Polska. Lin jest dość rzadką rybą, według autora wpływ ma na to dominacja karpia.

To co łączy te cztery gatunki, oprócz bycia uważanymi za inwazyjnymi - to wielka niechęć jaką Australijczycy je darzą. W 99% ryby złowione zostają zabite. Oskarża się je o powodowanie zakwitów i czynienie wody mętną. O ile można zarzucić to jak najbardziej karpiowi - na pewno nie jest tego przyczyną lin, który najlepiej się czuje w zarośniętych zbiornikach, które często są bardzo czyste. Steve ze smutkiem oglądał często zabite tinca tinca na brzegach zbiorników wodnych, wiele razy też wdawał się w rozmowy, zazwyczaj nieprzyjemne z rodzimymi wędkarzami. Twierdzi on, że zabijają oni wszystkie ryby, nieważne czy zabierają je do domu czy też nie. Jego szacunek dla ryb, przywieziony z Europy, jest tam czymś całkowicie obcym!

 


Radość ze złowienia takiej ryby jest czymś obcym dla Australijczyka...

Australijczycy łowią pstrągi lub inne łososiowate i traktują ryby z rodziny karpiowatych jako niepotrzebne i uciążliwe. Na pewno karp jest kłopotem, podobnie jak w USA - i rząd walczy z nim, niestety wrzucając lina, płoć i okonia do jednego 'wora'.

Swoje poszukiwania lina Steve rozpoczął wokół Adelajdy, gdzie na początku mieszkał. Lina szukał w zbiornikach powstałych na skutek wysychania lokalnych mniejszych rzek. Lin dawał sobie radę najlepiej tam gdzie nie było karpia. W jakiś sposób potrafił przeżyć - aczkolwiek nie udało sie złowić większej sztuki niż 2,5 kilograma (rekord UK to prawie 7 kilogramowy 'prosiaczek'!). Jednym z pronlemów w połowie linów była liczna populacja karpia - i na wielu zbiornikach trudno było łowić inne ryby. Poszukiwania 'linowego raju' dały efekt, kiedy Steve usłyszał o zbiorniku Konnongwootong w południowo zachodniej Victorii. Podróż samochodem trwała ponad dziesięć godzin, ale było warto! W krystalicznie czystej wodzie, z dużą ilości roślinności podwodnej, pierwszy dzień dał wynik w postaci ponad 30 'zielonych', w tym kilka miało ponad  2,5 kilograma! Tyle autor nie złowił wcześniej w ciągu kilku lat wędkowania w okolicach Adelajdy.

Szczęśliwy łowca był tak zachwycony swoimi wynikami, że nie zmartwił się w ogóle, kiedy podczas powrotnej jazdy uderzył w kangura, niszcząc mocno przód nowego, dwutygodniowego samochodu!

Steve Smith poślubił swoja żonę, która mieszkała w pobliżu tego łowiska i chętnie się tam przeprowadził. Łowił głównie tam - szukając sposobu na pobicie swojego rekordu. Niestety, problem polegał na tym, że wiele zbiorników w tamtych rejonach zostało zarybionych pstrągiem. Łowcy pstrągów złowione liny pozostawiali na brzegu, i Steve wielokrotnie widział martwe sztuki. Według niego żaden 'profesor' nie miał szans na powrót do wody, więc osiągnięcie wagi ponad 3 kilogramów było bardzo trudne. W rozmowie z jednym farmerem usłyszał o wielkim linie, którego ten złowił i którego 'świnie jadły pięć dni'. Niestety...

Steve nigdy nie miał juz tak udanej sesji na Konnongwootong jak za pierwszym razem, nie złowił też większej sztuki niż  nieco ponad 2 kilogamy. Porzucane martwe liny były ciężkim widokiem do zniesienia - i Steve zaczął szukać nowych wód, które nie zarybiono pstrągiem i przez co nie przyciągają innych wędkarzy. Znalazł takie, jednak populacja lina okazała sie skromna, z największymi sztukami w granicach półtorej kilograma. Jednak jest on dobrej myśli - i szuka kolejnych zbiorników, kryjących 'zielone złoto'...

Jest on postrzegany przez Australijskich kolegów po kiju za dziwaka, nie ma praktycznie żadnego wsparcia, jeżeli chodzi o partnerów do wypraw, przynęty czy sprzęt, sklepy wędkarskie nie mają nic praktycznie i nie są żadna pomocą. Większość rzeczy trzeba sprowadzać z Europy. Sam Steve należy do klubu Tenchfishers w UK, na drugiej stronie kuli ziemskiej!

Mam nadzieję, że uda mu znaleźć nowe linowe łowiska oraz, że pozna on innych miłośników ltej ryby ze swoich okolic. Sama Australia okazała się po przeczytaniu jego artykułu, jakaś inna dla mnie, barbarzyńska...  Cóż, co kraj to obyczaj!