Skip to main content

Zimowa sesja na rzece Wey - 9.12.2014

  • Utworzono

Zimowa sesja na rzece Wey. Liście w koncu opadły, dając możliwość skutecznego wędkowania..

Jesień w UK w tym roku zaskoczyła chyba wszystkich wysokimi temperaturami, które odpowiadały za spóźnione nadejście właściwych chłodów. Przymrozki sprawiają, że liście szybko opadają z drzew – tutaj takowych nie było. Przez to do końca listopada rzeki były pełne płynących wciąż liści, jak tez wodorostów i wszelakiego zielska, które spłynąc powinno już kilka tygodni wcześniej. Efektem było utrudnione wędkowanie – i rzeki sobie odpuszczałem, zwłaszcza po ciężkiej nocce na Tamizie pod koniec listopada.

Na początku grudnia sytuacja się zmieniła i mogłem udać się na ulubiony odcinek mojej klubowej rzeki – Wey niedaleko Reading.

Woda opadla po ostatnich deszczach – i nie niosla już prawie w ogóle liści i zielska. Jako, że moje wysokie buty wędkarskie zaczęły przemakać – nie mogłem zbytnio liczyć na długie wędrówki. Łąki były pełne błota. Dlatego zajałem stanowisko przy moście.

Rzeka Wey jest na klubowym odcinku bardzo urozmaicona. Pełno zatopionych drzew, zawad, korzeni wchodzących do wody, głębokich dołków sprawia, ze pełno jest tam ryb. Głównie jelców, płoci, kleni i strzebli – są też okonie, brzany, pstrągi, trafiaja się nawet karpie. Tak, więc można liczyć na duże niespodzianki.

 

 

Moja miejscówka - z dolkiem dochodzącym do 2 metrów pośrodku...

 

Łowiłem feederem i spławikówką, używając przepływanki. Mój zestaw przynętowy to były białe robaki, preparowany chleb tostowy i dendrobena z rosówkami. Miałem też pastę serową, którą chciałem zwabic klenia.

Już na początku sesji zestaw gruntowy z koszyczkiem Kamasan 30 gram, i dwoma białymi na haku dał brania i jelca około 15 cm. Podobnie było ze spławikiem, który spisywal się wysmienicie. Co dwie minuty rzucałem w nurt 5-10 białych – które tonąc były wybierane przez ryby z 10-15 metrów dalej, tam też miałem brania.

Po kilku jelcach i małych kleniach w łowisku pojawiły się strzeble – i zaczęły przechwytywać wiekszą ilość przynęt, stając się utrapieniem.

 

Strzebla czyli minnow - utrapienie wędkarza...

 

Największe jelce i klenie miały takie rozmiary... Dawały jednak sporo radości z holu w szybkim nurcie.

 

Zestawy gruntowe nie dawały większych ryb. Próbowałem pasty serowej, dendrobeny – ale nie miałem żadnych brań. Tylko białe robaki działały. Do 3 godziny miałem na koncie kilkadziesiąt ryb, z czego wiekszość stanowiły strzeble. Te małe rybki potrafiły połknąc trzy białe robaki i hak nr 16, jak również pokaźną dendrobenę! Największa zdobycza były klenie około 20 cm.

Gdy zaczęlo się robić ciemniej – na spławiku miałem coś większego. Z początku myślałem, że był to kleń – jak się jednak okazało był to pstrąg potokowy, około 40 cm. Wypuściłem go szybko, gdyż był mizerny – zmęczony zapewne tarłem. Niedługo później miałem branie na gruntówce, na której miałem dużą dendrobenę. Skusił się na nią całkiem przyzwoity okoń – taki ponad 30 cm. I to był koniec sesji.

 

Ładny kropas - największa ryba sesji...

 

 

Okoń ponad 30 cm - ostatnia ryba sesji...

 

Ogólnie wypad okazał się udany, na pewno warto było zawitać nad grudniową rzekę. Nie sprawdził się chleb tostowy tym razem, rządziły białe robaki. Na pewno warto zabrać pellety i kulki proteinowe, którymi można sprawdzać czy są obecne brzany w łowisku lub karpie i klenie. Rosówka i  dendrobena nie spisywały się dobrze, za wyjątkiem końca sesji, kiedy to okoń ruszył na łowy.

Na pewno pojawię się tam w styczniu, kiedy pogoda będzie bardziej mroźna…