Skip to main content

Bolesna obserwacja znad wody

  • Utworzono

Oto opowiadanie napisane przez kobietę, która wędkarzem nie jest, powstałe po... wyprawie na grzyby!  

  "Po całym, niełatwym dla nas obojga tygodniu pracy, zachęceni krążącymi pogłoskami o pojawieniu się grzybów w lasach, wybrałam się wraz z partnerem zobaczyć, co w lesie piszczy. Z założenia wyprawa miała być przyjemnym doznaniem, nagrodą za miniony tydzień, odskocznią od biurka i komputera. Tak było. Zapach lasu, śpiew ptaków i przyjemny leśny chłód spowodowały odpływ stresu i rozluźnienie. Grzybów jak na lekarstwo – wszystkie naznaczone zębami robaków. Decyzja – wracamy.

Droga do samochodu prowadziła brzegiem jeziorka (bardzo zaśmieconego), gdzie spotkaliśmy pana około sześćdziesiątki i jego wnuczka, którego oceniam na wiek gimnazjalny. Rozkoszny widok: dziadek – stare pokolenie i wnuczek – młode pokolenie na wędkarskiej wyprawie. Standardowa rozmowa o PZW, co bierze, ile to kiedyś było ryb i takie tam… W trakcie rozmowy dowiedziałam się, że ryby do domu trzeba przynosić, ponieważ w przypadku ich braku żona już więcej na wyprawę nie puści, no bo… płacisz za kartę, za sprzęt, za zanętę i nawet ryby nie przyniesiesz – same straty. Wędkarstwo to hobby, jak rozumiem. Istnieją też inne zajęcia dla panów, które kosztują, a nie ma z tego profitów spożywczych i nikt się tu nie oburza. Przykład: siłownia – panowie idą tam, ale co wizyta sztangi nie przynoszą, żeby karnet się zwrócił. Zatem kim jest żona dla wędkarza? Odniosłam wrażenie, że wygodną wymówką, aby zaszlachtować rybkę. Dowiedziałam się zresztą, że liny fajnie się obiera.

Piątkowa wyprawa nadal była przyjemna. W tym momencie pan zdecydował o powrocie do domu. Rozmowa toczyła się dalej, podczas kiedy Bartuś – tak miał na imię chłopiec – rozpoczął pakowanie klamotów. Zaczął od wyciagnięcia siatki z rybami. Były tam dwa liny. Nie wiem, czy duże, czy nie – wielkości karpia wigilijnego z marketu. Złożył siatkę i wpakował ŻYWE ryby do reklamówki, która zaczęła podskakiwać i szeleścić. Dodatkowo przygniótł je jeszcze jakimś pudełkiem. Przez głowę przebiegły mi różne myśli, od zrobienia awantury, pouczenia, po zabranie tych ryb siłą i podarowanie im wolności. Nie zrobiłam nic. Panowie posprzątali resztę sprzętu, pożegnali się i odeszli. Ryby cały czas rozpaczliwie walczyły o oddech, rzucając się w reklamówce. Zostaliśmy sami na stanowisku. Zapytałam partnera, czy nie możecie nic zrobić. Może zebrać podpisy, tak aby obowiązkiem, jeśli ktoś chce zabrać rybę, było jej uśmiercenie zaraz po wyjęciu z wody. O tym, żeby ryb nie zabierać nawet nie marzę. Byłam bardzo zła, zniesmaczona tym brakiem elementarnej wiedzy na temat funkcji życiowych ryb – przecież to wędkarze. Bez wahania ochrzciłam pana kłusownikiem. Partner odpowiedział na to: „My właśnie takich nazywamy mięsiarzami”.

Najbardziej boli to, że chłopiec uczy się takich zachowań, obserwuje je i uznaje za normę. Jako nauczyciel znam ten mechanizm doskonale. Dzieci zwykle są obrazem swoich rodziców.

Nie byliśmy długo sami, z sąsiedniego stanowiska w mgnieniu oka przymaszerował kolejny pan, zapewne zachęcony zdobyczami poprzednika… Od razu chciał zarzucić w to samo miejsce.

 Czar miłego dnia prysł w ciągu kilku chwil.

To nie pierwsza taka sytuacja, której jestem świadkiem. Kilka lat temu, podczas wyprawy na ryby, pan w podobnym wieku na moje pytanie, dlaczego nie zabija ryb, tylko pakuje je żywe do reklamówki, zadziwiony odpowiedział: „Przecież one zasypiają”. Nie panowie! Ryby nie zasypiają. One UMIERAJĄ, DUSZĄC SIĘ W STRASZLIWYCH MĘCZARNIACH!

Na koniec, jako kobieta, mam apel do panów:

- Jeśli nie masz odwagi zabić, nie zabieraj.

- Nie wykorzystuj żony, partnerki, dziewczyny czy w ogóle kobiet do wymówek. Wstyd zasłaniać się kobietą.

- Jeśli żona, partnerka, dziewczyna czy jakakolwiek inna kobieta oczekuje, że karta powinna się zwrócić, zmień na inny model i ciesz się hobby dalej, bez obaw o koszty.

- Zabierajcie śmieci do domu".

A. M.