Skip to main content

Turystyka wędkarska w Polsce

  • Utworzono

Bardzo często na forach wędkarskich, portalach, spotykam się z określeniem turystyki wędkarskiej. Zazwyczaj ten temat pojawia się przy okazji postulatu o składkach wędkarskich, gdzie rzekomo jedna na całą Polskę, taką turystykę by uruchomiła.

Nie uważam, aby tak było, sam ten pomysł uważam za nierealny, ale to nie jest celem mojego artykułu. Chciałbym napisać parę słów, jak takowa turystyka może się rozwinąć w Polsce, i jak istotną może być dla budżetu państwa, lokalnych samorządów, i oczywiście lokalnej społeczności i samych wędkarzy.

Przede wszystkim turysta to ktoś, kto wypoczywa w jakiś sposób, zazwyczaj aktywny. Turysta wędkarski to więc osoba która swój urlop poświęca na wypoczynku nad wodą,  wędkując. Oczywiście często wiąże się to z rodzinnymi wypadami, gdzie mąż łowi ryby, żona zaś z dziećmi relaksuje się w inny sposób (łowić też rzecz jasna mogą).

No i zaczynamy.  Gdzie w Polsce można tak spędzić czas, z wędką w ręku na urlopie? Gdzie pojechać, aby dać upust swojej pasji? No właśnie - co widzimy?

Po pierwsze - nie ma ryb. Nie ma gdzie pojechać. Jeziora Mazur, zbiorniki zaporowe, rzeki - tam już nie ma dużych ryb! Najważniejszą rzeczą dla wędkarza jest mieć co łowić, i tutaj już napotykamy na przeszkodę trudną do pokonania. Bo jeżeli relaks ma polegać na wędkowaniu, to chodzi o kontakt z rybą, nie tylko o trzymanie wędki! Tak więc wszelkie poszukiwania miejsca do wypoczynku są naznaczone już tym, że będziemy mieć do czynienia z wodami zazwyczaj pustymi i jałowymi.

Kolejna rzecz - gdzie znaleźć miejsce przygotowane pod turystykę wędkarską? Kolejny cios. Oprócz kilku zbiorników komercyjnych z jakimś zapleczem, takich miejsc praktycznie się nie uświadczy. Na Mazurach nie ma praktycznie żadnego zaplecza dla wędkarzy. Wszystkie jeziora (zdecydowana większość) są tam w rękach PZW, które sieciuje wody, brakuje pomostów, wypożyczalni łódek. Nie ma wskazówek, ogłoszeń... Człowiek jest zdany sam na siebie. Sklepy wędkarskie są niczym muzea, oferujące sprzęt i przynęty jak sprzed dwudziestu lat. Byłem i widziałem! Żadnych tablic informacyjnych, ogłoszeń, odpłatnych miejsc na pomostach. Są co prawda jakieś gospodarstwa agroturystyczne, gdzie wspomina się o wędkowaniu, ale jest ich mało, często zaś informacje o łowisku stare i nieprawdziwe. Zwłaszcza jeżeli chodzi o rzekomy rybostan.

To co najbardziej mnie zaciekawiło, to absolutny brak reklam w tym kierunku, fatalna oferta internetowa. Na samych Mazurach odniosłem wrażenie, że internet nie jest tam czymś powszechnym, bo brak reklamy oznacza przecież jedno - brak klientów! Głównie drogie pensjonaty i hotele mają dobre strony internetowe, ale to raczej jest zbyt droga oferta na wędkarską kieszeń lub dla kogoś, kto chce dnie spędzać nad wodą.

Trzecia sprawa. Pozwolenia na wędkowanie. Aby wykupić takowe, trzeba się przebijać przez wiele problematycznych rzeczy. Od znalezienia miejsca, gdzie można takie wykupić, po sposób płacenia (opłaty przez internet to rzadkość) i sam regulamin, który wydaje się jest ułożony jeszcze przez ludzi w latach osiemdziesiątych. Sama karta wędkarska jest jakimś nonsensem, bo okazuje się, że nie posiadając takowej, ktoś nie może łowić! A po co komu ta karta zapytam? Skoro do pozwolenia dodaje się regulamin, to dlaczego nie dodać tam zapisu, że kupujący pozwolenie zapoznał się z nim i jest zobowiązany do jego przestrzegania? Po co jakieś niedorzeczne dokumenty? Czy do pływania łodzią lub rowerkiem wodnym potrzebujemy karty pływackiej? Do chodzenia po lesie karty grzybiarza? To jakiś koszmar!

Punkt czwarty. Fachowe doradztwo, sklepy, przewodnicy, instruktorzy. Tutaj jest troszeczkę lepiej, ale tylko w niektórych rejonach. Na pewnych akwenach możemy skorzystać z przewodnika, który za opłatą zabierze nas na miejsca, gdzie można coś złowić, podpowie, pokaże. Są też sklepy które pomogą, aczkolwiek nie wszędzie. Zazwyczaj dotyczy to dużych miast, bo w tych mniejszych czas się zatrzymał, i sprzedawca raczej nie ma wiele do zaoferowania, oprócz podstawowych artykułów. Co do instruktorów wędkarstwa - zero, arktyczna zima. Jeżeli ktoś chciałby spędzić czas nad jakimś zbiornikiem, dzień lub dwa korzystając z porad eksperta, zgłębiać tajniki sztuki wędkarskiej - to u nas tego nie ma. A przecież turysta wędkarski to często ktoś, kto dawniej wędkował, i teraz chciałby powrócić do tego hobby, chociażby na krótki czas. Sporo się zmieniło, więc wprowadzenie w nowoczesne wędkarstwo jest rzeczą zrozumiałą! Ma zazwyczaj pieniądze - więc te nie są tutaj wcale przeszkodą...

Rzecz piąta. Stan polskich łowisk i kultura (raczej jej brak). To chyba jest już gwóźdź do trumny. Polskie wody to koszmar, jeżeli chodzi o czystość nad brzegami. To co można zobaczyć, u takich Szwedów lub Niemców może spowodować głęboki szok. Bo dla większości Europejczyków takie traktowanie środowiska naturalnego, przyrody - to po prostu czyste barbarzyństwo. Sterty puszek, flaszek, opakowania po jedzeniu, grillach jednorazowych, przynętach, robakach, żyłki, w które mogą wplątać się zwierzęta, odchody - to jest obraz naszych łowisk. Czasami można nawet zobaczyć kosz na śmieci i odpadki kilka, kilkanaście metrów dalej. Co do kultury, to też nie jest dobrze. Z jakiegoś powodu Polak musi się nad wodą zachowywać jak jakiś watażka z powieści Sienkiewicza. Głośne zachowanie, brak myślenia o innych korzystających z wody, często alkohol i towarzysząca agresja - to nie zachęca do wypoczynku nad wodą. Czasami jest wręcz niebezpiecznie...

 Wystarczą te punkty - aby zrozumieć, że turystyka wędkarska praktycznie u nas w Polsce nie istnieje. Jeżeli jest - to zaledwie w jakimś zalążku, lub są jakieś enklawy - gdzie ktoś ma łeb na karku i wie jak zachęcić ludzi di przyjazdu do siebie.

Zadajmy sobie teraz pytanie - dlaczego takiej turystyki u nas nie ma? Czy nie przyniosła by ona dochodów do budżetu, czy lokalna społeczność nie mogłaby z tego czerpać profitów?

I tutaj następuje szok. Jak dla mnie, jest to całkowity brak znajomości tematu, kompletny brak rozeznania tego, jaki potencjał ma taka turystyka! Przede wszystkim - nad wodami, jak na Mazurach chociażby, turyści są praktycznie tylko przez trzy miesiące - od czerwca do sierpnia. Kwiecień, maj, wrzesień i październik, a nawet listopad, to już martwe miesiące. Ale dla wędkarzy to często najlepszy czas nad wodą! Właśnie więc wędkarze mogliby uzupełniać luki po turystach. Nawet zimą.

W UK gdzie mieszkam, jest masa łowisk, które oferują domki letniskowe, znajdujące się nad samą praktycznie wodą. Wyposażone, ogrzewane. Można przyjechać z innymi wędkarzami, z rodziną. Takich miejsc jest sporo, a przecież w Anglii nie ma jednego - jezior! W tym kraju nie ma tego, czego my mamy w Polsce mnóstwo -  jezior właśnie, często z lasami dookoła. Dlaczego więc się nie korzysta z tego w naszym kraju?

a2

Oto przykładowa oferta z Wysp Brytyjskich. Domek nad wodą, gdzie rodzina może przyjemnie spędzić czas, zaś woda oferuje łowienie dużych karpi. Takich miejsc jest sporo! 

I tu leży pies pogrzebany. Polskie prawo jest ułomne, i nie dostrzega możliwości, jakie daje taki rodzaj turystyki. W Polsce wszystko dopasowano do rybackiej gospodarki wodami, zakładającej zabieranie ryb, nieważne czy się to odbywa sieciami czy wędkami. Nie pomyślano o wodach jako o swojego rodzaju ostojach ryb, gdzie pilnowanie ich bogactwa i różnorodności byłoby magnesem przyciągającym ludzi! W Polsce woda to niczym uprawne pole, gdzie jest wydajność z hektara i trzeba zabierać i przetwarzać. Zwłaszcza polscy naukowcy są temu winni. Jesteśmy krajem, gdzie z uporem maniaka uważa się rybactwo śródlądowe za istotną część gospodarki, rolnictwa. Wierzyć się nie chce - ale oni realizują program... wyżywienia narodu! Brakuje tylko haseł o umacnianiu socjalizmu i jedności pośród ludzi pracy!

Żyjemy w czasach, gdzie o ryby nie trzeba się już martwić bardzo, bo wolny rynek nie znosi próżni. Jest zapotrzebowanie na rybę - ktoś je zrealizuje. Jest obecnie masa hodowców, którzy produkują tony ryb, i zwłaszcza w hipermarketach widać ich bogactwo. Po co więc na siłę wpychać ludziom szczupaki i leszcze, skoro mają pstrągi, dorsze i łososie? Chcą karpia? Proszę bardzo, dostawców jest na pęczki!

Inna sprawa to samo rybactwo śródlądowe. Teraz jest to już niszowa działalność, praktycznie nieopłacalna lub będąca na granicy opłacalności. Samych rybaków jest w Polsce... kilkuset! Pomyśleć, że wędkarzy jest ponad półtorej miliona, pomimo to prawo jest ułożone pod tych pierwszych! Ja wcale nie twierdzę, że rybaków nie powinno być. Ale bądźmy realistami - zostawmy im część wód a dadzą sobie radę. Nie trzeba pod kilkuset gości ustawiać całego prawa w Polsce, robić w większości pod nich badania i tak tez traktować wszystkie wody. Bo jest to nieopłacalne! Kto utrzymuje taki Instytut Rybactwa Śródlądowego w Olsztynie? Polski podatnik! Więc chyba nie byłoby nic złego, gdyby ta instytucja szkoliła ludzi nie tylko w kierunku umierającego już zawodu, ale też w kierunku wędkarskiego wykorzystania wody! Niestety, IRŚ to uczelnia, z której wychodzą ludzie, uważający wypuszczanie ryb za rzecz złą lub wręcz sadyzm, co gorsza mają wpojone, że rybacy są potrzebni polskim wodom. Szkoda, że w innych krajach takiego poglądu się jakoś nie pielęgnuje, i dosłownie wszyscy nasi sąsiedzi mają o wiele zasobniejsze wody! To dowód na to, że jesteśmy wyjątkowym państwem!

Oczywiście, nie sposób nie wspomnieć też o samym PZW. Polski Związek Wędkarski przede wszystkim jest zaangażowany w odłowy rybackie na swoich wodach. Tak więc działa wbrew interesowi swoich własnych członków! Ludzie którzy kierują więc związkiem, realizują politykę obecną, zgodną z kierunkiem wyznaczonym lata temu, popieranym przez IRŚ. Stan wód PZW jest zazwyczaj fatalny, i w większości przypadków jest to bardzo słaba oferta. Wykupywanie pozwoleń, aby spędzić urlop nad wodą związku, to często źle wydane pieniądze, i wręcz masochizm. Urlop na Mazurach to pewność, że nie złowimy niczego godnego uwagi. Wyobraźmy sobie hasło "Mazury cud natury' i zdajmy sobie sprawę, że nie ma tam ryb (tych normalnych, bo drobnicy jest w bród). To przecież jakiś koszmar! To tak jakby na pustyni nie było piasku! A przecież jeszcze ponad dwadzieścia lat temu były to bardzo rybne wody, pełne okazów, gdzie metrowy szczupak czy węgorz, trzykilogramowy lin czy pięciokilowy leszcz nikogo nie dziwił. Teraz trudno łowić coś co jest powyżej wymiaru ochronnego!

No i teraz podsumujmy całość. Pytanie jakie się ciśnie - to czy tak musi być? Czy nie ma innej drogi?

Oczywiście, że jest! Podam przykład gminy Lubniewice w lubuskiem, gdzie gmina wzięła sprawy w swoje ręce i sama wydzierżawiła wodę od RZGW. Zarybiono, zadbano o 'infrastrukturę'. Ośrodki wypoczynkowe mają ofertę dla wędkarzy, są pomosty, wypożyczalnie łodzi. Są sklepy wędkarskie, nawet dobry przewodnik znający tę wodę jak własną kieszeń. Co najważniejsze - są ryby! Może nie jest to jakieś wielkie eldorado - ale na pewno można połowić, można nawet często mieć medalowe ryby.

Zastanówmy się w ogóle, jak takie posunięcie władz gminy pomogło właścicielom lokalnych biznesów! Mogą teraz planować inwestycje pod kątem turystów -wędkarzy, samo jezioro staje się słynne, ściągając co roku coraz więcej moczykijów. Sklepy wędkarskie, restauracje, stacje paliw itd - wszyscy mają większy ruch, większe zyski. Można otwierać biznes agroturystyczny i oferować coś dla rodziny - dla ojca wypoczynek nad wodą, dla matki i dzieci inne atrakcje. Wszystko daje się pogodzić, jest promocja regionu, który właśnie wykorzystuje swoje walory. A jeżeli będzie się dbać o rybostan i same ryby podrosną? To wtedy coraz więcej wędkarzy zacznie tam przyjeżdżać. Będą duże sumy? Karpie? A może sandacze? Przyjadą wędkarze z Europy! Oni muszą mieć tylko odpowiednie zaplecze i oczywiście ofertę podstawioną pod nos. Bo bez reklamy trudno o to aby tam trafić! A okolica jest piękna, lasy dookoła... Tak więc jest to kwestia czasu!

s1

Lubniewice - wędkarskie eldorado. Takie tablice spotkamy przy wjeździe do miasteczka! Co za piękna reklama!

Pomyślmy ile takich miejsc jest w Polsce. Jak wiele wód mogłoby się stać rajem dla wędkarzy, takimi Lubniewicami. Niestety, prawo nie pozwala gminom inwestować dobrze w wody, bo często użytkownik prowadzi politykę odpychającą ludzi od przyjazdu nad takie jeziora. Często spółka rybacka lub PZW jest gwarantem kiepskich połowów i tego najlepszym przykładem! Gmina więc ma związane ręce, podobnie jak ludzie - potencjalni inwestorzy. Oczywiście wędkarze zrzeszeni w PZW również wymiernie by skorzystali na tym, aby jakąś wodę przystosować pod turystykę, zwłaszcza, że gmina spokojnie mogłaby wspomagać opiekę nad dana wodą (teraz często i tak wspomaga), zainwestować w pomosty, kontrolować.  Niestety - prawo i przepisy w Polsce są zbyt nieżyciowe, i dla wielu inwestycja w turystykę wędkarską, agroturystykę, to zbyt duże ryzyko. Bo jeżeli spółka rybacka zamieniła jezioro w pustynię, to kto przy zdrowych zmysłach przyjedzie tam wędkować?

Osobiście jestem przekonany, że wiele powinno się rozpocząć od zmian w polskim prawie. Obecne przepisy sprawiają, że ryby widnieją na zestawieniach tylko, w rzeczywistości wody są puste i jałowe. Powinno się wydawać zgody na większe zarybienia, same gminy powinny mieć jakiś zysk z tego, że wody są dzierżawione (obecnie nie mają z tego nic, nawet muszą dopłacać, zapewniając chociażby dzierżawcy dojazd). Polscy naukowcy powinni jak najszybciej zacząć eksplorować zagadnienie turystyki wędkarskiej i tworzyć specjalne programy dla łowisk wędkarskich, gdzie przyjeżdża się z nastawieniem na dobry połów, i gdzie same okazy powinny być wypuszczane z powrotem (co zapewnia, że inni je mogą łowić również, przez co woda jest cały czas 'bogata'). Samo PZW zaś czekają wielkie przemiany, przede wszystkim rezygnacja z sieciowych odłowów, co godzi w interesy zrzeszonych wędkarzy i jest niedorzecznością w dzisiejszych czasach, zwłaszcza, że PZW to stowarzyszenie rzekomo o nastawieniu sportowym (przy rybakach może chodzi o wioślarstwo? :) ).  Jeżeli pomyślimy o samych Mazurach, to jeżeli wydzielono by wody tylko dla wędkarzy, rybakom zostawiając 3/4 tego co mają teraz - to już byłby wielki postęp. Bo w daną wodę można by mocno zainwestować, zachęcić do tego też lokalne samorządy. Póki co na Mazury nie ma sensu jechać z wędką - co zakrawa na absurd. Nie korzysta się z największego waloru regionu!

a2

Po takie sandacze (oczywiście i inne ryby też) wędkarze z Europy jeżdżą do Szwecji. Czy takie Mazury są w stanie coś takiego zaoferować? Czy IRŚ i polscy ichtiolodzy są w stanie zrozumieć, że wędkarze chcą łowić duże ryby?

Na sam koniec chcę zaznaczyć fakt, że polscy politycy, pracownicy ministerstw - nie mają pojęcia jaki potencjał tkwi w branży wędkarskiej. Pod tym względem jesteśmy krajem zacofanym. Wielu parlamentarzystów uważa, że osoby kierujące Polskim Związkiem Wędkarskim reprezentują polskich wędkarzy i ich interesy. A tak nie jest w rzeczywistości, wiele osób z Zarządu Głównego wręcz nie umie łowić ryb i nie ma bladego pojęcia o nowoczesnym wędkarstwie! A przecież, aby z czegoś czerpać zyski - trzeba być na czasie i za pan brat z nowymi osiągnięciami. Co istotne, trzeba też mieć na względzie to, czego chce ponad milionowa rzesza wędkarzy w Polsce. Chce ryb, che mieć możliwość przyjemnego i efektywnego spędzenia czasu nad wodą. Są gotowi za to zapłacić sporo, dzięki czemu  wiele regionów Polski, zazwyczaj nieuprzemysłowionych (jak Mazury właśnie) mogłoby z tego skorzystać.

Niestety, krótkowzroczność i zacofanie, często wręcz niewiedza, brak wizjonerów i ludzi odpowiedzialnych, w istotnych tutaj  resortach naszego kraju sprawia, że się cofamy. Okazuje się, że w XXI wieku jest to możliwe.