Skip to main content

Dokąd zmierzają włodarze PZW i dlaczego musimy protestować!

  • Utworzono

 Zastanawiam się od jakiegoś czasu, jaki cel mają osoby pracujące na najwyższych szczeblach w PZW, ci w Zarządzie Głównym, w okręgach... Co oni uważają za podstawowy kierunek, jaki powinien obrać (lub zmierza już) związek?

To bardzo ciekawe , ponieważ od kilku lat, mam wrażenie, że polskie wody, to obraz coraz większej nędzy i rozpaczy. Począwszy od braku ryb w wodzie, po przymykanie oczu na łamanie regulaminu, nie wypełnianie rejestrów, śmieci nad wodami, brak kontroli, rozsądku, umiaru, och, jakże można by tu wymieniać długo!

No ale zaraz, zaraz... Ja, jako szeregowy członek PZW widzę rzeczy przez pewien pryzmat. Oddolny. Mam kontakt z wędkarzami, śledzę wyniki innych znad wody, widzę co łowią, zazwyczaj jak 'nie' łowią. Widzę tę 'szarą beznadzieję'. Ale dlaczego ona się pogłębia? Co takiego robią włodarze, że zamiast poprawy idziemy ciągle na dno, chyba będące niedaleko? Jak oni to wszystko widzą?

 Organizacyjnie nie zauważam niczego, co mogłoby napawać dumą. Koszaliński okręg stracił dwie główne wody - Parsętę i Wieprzę, sypie się przyszłoroczne Grand Prix w spławiku, wędkarze coraz częściej i mocniej protestują, od wyczynowców po zwykłych moczykijów, były już manifestacje niezadowolonych pod siedzibą związku na Twardej...

Zmian jak nie ma tak nie ma! Nie widać żadnej 'wolnej woli', - czuć za to silną rękę będących u steru. Sieciowanie trwa dalej w najlepsze, Zalew Zegrzyński zostaje dla dobra wędkarzy obstawiony rybakami, teraz już nie ma co tam łowić.

No i właśnie - o co w tym wszystkim chodzi?

Podstawową sprawą dla mnie, jako człowieka wiedzącego to i owo o świecie, jest to, że kierujący daną organizacją, kierują się dobrem jej członków. Mają od nich mandat (pośredni tutaj, bo ich nie wybieramy) i robią wszystko co w ich mocy, aby spełniać oczekiwania, związek zaś rozwijać dla dobra wszystkich. Oczywiście, są opłacani ze związkowej kasy - ale to normalne, wędkarze - członkowie płąca składki, te zaś są odpowiednio dystrybuowane, na zarybienia, dzierżawy, zarządzanie, organizację wędkarskiego sportu i tak dalej.

W Polsce jest jednak inaczej. Włodarze PZW mają pracę, która absolutnie nie obliguje ich do działania w interesie wędkarzy. Co gorsza, Zarząd Główny PZW czerpie korzyści z działalności rybackiej (Mazury, Zalew Zegrzyński, Bug, Wisła i inne miejsca) - i finansuje się jakby z tej działalności, która jest przeszkodą dla wędkarstwa. Działają w układzie z Instytutem Rybactwa Śródlądowego w Olsztynie, z ludźmi z rządowych organizacji (jak RZGW), ministerstw. Kiedy trzeba, zabierają głos i biorą sprawy w swoje ręce - jak chociażby w przypadku 'ratowania' rybostanu Zalewu Zegrzyńskeigo, gdzie zapłacono za specjalne programy i badania, które udowodniły konieczność instalacji ekip rybackich (rzekomo mających za zadanie usuwanie drobnicy). Jeżeli jednak dochodzi do zatrucia Warty, w wyniku którego ginie rybostan na długości kilkudziesięciu kilometrów rzeki, nie robią wiele. Nie szuka się sprawców, nie żąda zadośćuczynienia. Gdyby nie lokalne koła i miejscowi społecznicy z PZW, niewiele by się wydarzyło.

A co z innymi rzeczami? Dlaczego nie finansuje się badań pod wędkarskie wykorzystanie wód? Dlaczego nie zbiera się podpisów pod projektami ustaw, dlaczego nie dąży się do zmian prawnych, skoro obecne przepisy są nieskuteczne? Dlaczego zarybia się zbyt mało? Dlaczego wody PZW nie mają ichtiologicznego wsparcia? Gdzie są kontrole nad wodami? Dlaczego RAPR jest taki nieżyciowy i nie uwzględnia zmian zachodzących w wędkarstwie? A t tylko wierzchołek góry lodowej pytań!

Więc jak to jest do cholery? Po co nam, wędkarzom, taki zarząd? Nie dość, że działają na naszą szkodę, to jeszcze biorą za to sporą kasę! Zamiast rozwijać wędkarstwo, spełniać cele statutowe, to zwijają. Gdzie są ryby?

W normalnej firmie, zarząd działający w taki sposób, po przedstawieniu wyników pożegnałby się ze stanowiskami. W PZW jednak wszystko jest możliwe. Oni się trzymają jeszcze mocniej swoich stołków, jeżeli ktoś się myli - to nie oni... Kasta włodarzy i działaczy decyduje o kierunku w którym podąża związek, wbrew temu co chcą setki tysięcy szeregowych członków.

Napiszę krótko - jako wędkarze powinniśmy żądać zmian - mocno i wyraźnie. Niech nie obchodzą nas pokrętne tłumaczenia - chcemy rybnych łowisk, i to jak najszybciej. Nie chcemy sieci na wodach PZW, proszę bardzo - niech rybacy sobie gospodarzą na swoich wodach! Jak trzeba będzie coś zrobić - to się za to im zapłaci. Oczywiście ludzie mają jeść ryby na Mazurach - wystarczy wydzielić jeziora które mają być dostępne tylko dla wędkarzy - i odpowiedni je zarybić.

 

Tutaj chcę abyśmy otworzyli oczy na pewną rzecz. Zarząd Główny PZW czerpie zyski z rybactwa na Mazurach, jest to zastrzyk finansowy, dzięki którym wychodzą na zero. Bez tych pieniędzy - byłoby krucho, zajrzałoby im w oczy widmo bankructwa. A tak rok w rok starcza im pieniędzy na wszystko, nie są zależni od składek wędkarzy. Wręcz mają kasę na delegacje, biby w warszawskich lokalach i takie tam...

Po co jednak nam wędkarzom sieci na Mazurach? Nie mamy z nich żadnego pożytku, wręcz same straty. Nie wspomnę o tamtejszych wędkarzach, którzy maja piękne wody wizualnie, pod kątem ryb beznadziejnie ubogie, za które muszą jeszcze płacić haracz!

Zrezygnujmy z rybactwa, niech związkiem kierują ludzie opłacani ze składek tylko, którzy zależni będą od nas - wędkarzy. Teraz są zależni od rybaków, naukowców z IRŚ, od nas na samym końcu.

Dziwicie się ludzie, że nie działają dla naszego dobra? Że olewa się zatrucie Warty, brak ryb w Waszych wodach? Jeżeli wędkarze zabierają zbyt dużo, to niech się zarybia więcej! Niech się zmienia limity i przepisy - jednocześnie zwiększając kontrole. Nie ważne jak - ma być! Nie chodzi tu o żadne złap i wypuść nawet - po prostu ryby mają pływać w związkowych wodach! Bez zasłaniania się przepisami. Te na pewno nie są dobre, skoro pozwoliły zamienić setki łowisk w pustynię, na których szczupak mający powyżej 60 cm to okaz.

Nie dajmy sobie mydlić oczu, że aby zmiany były, to trzeba przyjść za roczne zebrania do koła. Nic wielkiego nie da, że się tam pojawimy.  Wszystko dalej będzie trwać jak trwa. A gdyby tak prezesa PZW wybierali wędkarze w walnych wyborach, a kadencja wynosiłaby 4 lata? Wtedy by się działo! Wtedy taka osoba liczyłaby się z głosami wyborców, robiła program pod nich. Teraz? Prezes ma nas  - tak - tam gdzie światło nie dochodzi! Nawet nie muszą rozmawiać tacy prezesi (okręgowi czy główny) z protestującymi, nie mają obowiązku tłumaczyć się ze swych decyzji wędkarzom...

Czy naprawdę uważacie, że tak ma wyglądać organizacja wędkarska? Czy wiecie, że nasi sąsiedzi mają wszyscy lepsze wody niż my? A tacy Czesi to już w ogóle, ich zwykłe łowiska są często lepsze niż polskie 'komercje'. Tam się da mieć normalną organizację wędkarską, przepisy, naukowców, którzy wcale nie zalecają instalowania ekip rybackich na każdej wodzie... I wiele pięknych ryb w wodach, o jakich polski wędkarz może pomarzyć.

Jestem pewien, że już wkrótce rozpocznie się czas protestów, marszów, wysyłania listów i petycji, będzie można uczestniczyć w różny sposób w naszym buncie, dążeniu do normalności. Bądźmy gotowi - bo aby mieć rybne wody za 5 lub 10 lat - musimy zacząć działać dzisiaj. Na pewno trzeba zacząć coś robić, szkoda czasu. Niezbyt istotne są nasze zapatrywania na wypuszczanie ryb, PZW to nasz związek, zadbajmy o niego. Na pewno da się pogodzić wszystkich w jakiś sposób! Trzeba jednak działać wspólnie i mądrze, bez kłótni, obrażania się, czy patrzenia każdemu na ręce. Łatwo nas skłócić, dajemy się wtedy prowadzić jak barany i meczeć, tak jak nam każą. A z każdym rokiem jest coraz gorzej!

Dlatego musimy protestować i żądać zmian! Bez tego nic samo się nie zrobi!