Nie bywam na komercjach. Nigdy nie byłem. Co prawda myślałem o tym, żeby z synem pojechać, co by jakąś większą rybkę złowił na swój bacik, niż 10-cio centymetrowe karasie lub takiej samej wielkości płotki. Dla mnie to jedyny motyw, który sprawiłby, że posunąłbym się do wyjazdu na komercję. Wolę w dziczy nic nie łowić, niż na komercji trzaskać karpie. Tak jak bigdom gdzieś zauważył, na komercji nastawiamy się tylko na złowienie ryby. Dla mnie jednak chodzi również o pewne doznania estetyczne związane otoczeniem, w którym łowię, poznanie przyrody, nabieranie doświadczenia dotyczącego wody (każda jest inna!!!) (nie piszę wód, bo brzmiałoby to co najmniej dwuznacznie

), o emocje związane z oczekiwaniem na rybę i pewną niewiadomą tego, co złowię - wtedy jest jakaś adrenalina, kiedy się rybę holuje!
Co do "dziadków". Mam dużo gorsze doświadczenia z młodzianami C&R niż z tzw. dziadkami. Swoją drogą, uważam, że sama nazwa "dziadki" jest, delikatnie mówiąc, niegrzeczna i lekceważąca. W moim przekonaniu to nieładne uogólnienie, z jednej strony nawiązujące do jakiejś niepostępowości ludzi starszych i tychże właśnie, nawet nie związanych z wędkarstwem, obrażające - i proszę nie mówicie, że tak nie jest, a jeśli tak uważacie, to wyjdźcie na ulicę i krzyknijcie do kogoś "te, dziadek!" lub w łagodniejszej formie "dziadku!". Z drugiej strony, uogólnienie to w podobny sposób traktuje wędkarzy, wskazując na ich "niereformowalność". Ja jednak stoję na stanowisku, że każdy ma prawo wyboru i naprawdę nie można narzucić jednego wzorca wędkarza. Tak na marginesie, skoro niereformowalni, to dziadki, to czyż, na przykłąd, zwolennicy C&R, to nie smarki?