W Holandii podobno ludzie w szklarniach pracują w gumowych rękawicach za łokcie, bo bez tego skóra z rąk schodzi.
Słyszałem tak kiedyś od osoby, która tam pracowała. Nie wiem, czy to prawda. Tak tylko piszę.
W Hiszpanii np. mają duży problem na plantacjach pomarańczy, mandarynek i cytryn, bo mało kto chce tam pracować. Dlatego dziś pracują tam prawie sami czarni z różnych stron Afryki, Arabowie z Maghrebu, jacyś Rumuni, w tym masa osób na "nielegalu". Po kilku latach pracy na plantacjach, od stosowania głównie fungicydów różnej maści (preparatów grzybobójczych), cierpią oni na różne choroby. Ci co nadal mieszkają w Hiszpanii i pracują legalnie, zapełniają później hiszpańskie szpitale. Mało się o tym mówi w Hiszpanii, bo jest to temat tabu, gdyż rolnictwo jest tam podstawą działalności wielu regionów, no ale co jakiś czas ktoś porusza publicznie ten temat. Z drugiej strony zagrożenie jest dla pracujących na plantacjach obcokrajowców, a nie rodowitych Hiszpanów, więc nie jest to zagrożenie, które należy publicznie roztrząsać.
Na odcinku od Alicante do Walencji byłem na 3 plantacjach (jeździłem turystycznie autem od wioski do wioski, w tym szukałem sprzedawców cytrusów) i wierzcie mi, że kupowane tam np. cytryny przeznaczone na rynek lokalny i dla rolnika smakowały całkiem inaczej niż te same, ale przeznaczone w ramach powszechnych tam spółdzielni rolniczych np. na eksport, czy nawet do sklepów w Madrycie.
Tak na marginesie, to mam znajomego, który na uczelni zajmuje się tematyką związaną z ochroną roślin i on np. każdą cytrynę i pomarańcze jeżeli nie jest ona kupowana z działu "BIO", myje dokładnie pod ciepłą wodą .... szarym mydłem. Szoruje wręcz ją. Następnie wyparza owoc we wrzątku i to kilkukrotnie. A i tak mówi, że większość gówna jest w miąższu, a na skórze jest zawsze jakiś środek antypleśniowy, taki jak np. imazalil, który w dużych ilościach powodował u szczurów nowotwory. Jasne jest, że ta chemia odkłada się w naszym organizmie latami. No, ale zaraz może ktoś tu napisać, że np. rybki to samo zdrowie (taki leszcz lub drapieżnik np. sum ze zbiornika zaporowego, czy dużej rzeki). A no nie. Już wolę chyba żreć te cytryny niż leszcza lub szczupaka z dużej rzeki.