Witajcie,
Od ostatniego weekendu już trochę minęło ale niestety z braku czasu piszę dopiero dzisiaj.
Jakiś czas temu zapisaliśmy się z kolegą Bartkiem na zawody organizowane przez Centrum Wędkarskie e-Koi z Ostrowa Wielkopolskiego.
Byłem, potwierdzam: Kamil kolejny raz skopał mi dupę najpierw na sobotnim treningu, a potem w niedzielę i to na oczach przeszło 40 świadków
Ale od początku…
Na zawody zaprosił mnie właściciel E-koi, do którego lubię sobie skoczyć po pellet z Allera w czasie pracy, bo mam blisko 😊 Mówił, że nowe łowisko, że pierwsze zawody, luźna atmosfera i bez spiny na rywalizację. Cenowo też bardzo okazyjnie, zwłaszcza że w cenie był catering, ciepłe napoje i nagrody. Zdecydowanie celem organizatora nie było na tym zarobić, jak to mają niektórzy w zwyczaju 😉 Samemu na pewno bym nie pojechał, ale znam takiego Kamila, który mówił nieraz że chce się sprawdzić w tym roku na zawodach i zebrać doświadczenie w mniejszych startach zanim zacznie grubą rywalizację. Jak mu poszło mieliście już okazję przeczytać kilka postów wcześniej

Stanowiska na sobotni trening zarezerwował Kamil, wolne były miejsca 8 i 9 w najgłębszej części zbiornika, gdzie jest imponujący rów głęboki na 2,4 metra

Nad wodą byłem pierwszy, na zegarku była 7:20, a moim oczom okazał się nowy, typowo komercyjny staw o niemal prostokątnym kształcie z nietypowym cyplem w 1/3 szerokości zbiornika, który niejako dzielił go na 2 części. Część mniejsza to idealna wanna z równą głębokością ok 1,5metra, druga -większa, posiada wspomniany rów i jest zdecydowanie bardziej zróżnicowana. W mniejszej części zbiornika odbywały się zawody jakiegoś koła PZW o Puchar Prezesa. Jak to świadczy o stanie PZW skoro zawody organizują na komercji? Przemilczymy... Mimo wszystko takie zawody to cenne źródło informacji, więc obserwowałem i nasłuchiwałem cały dzień co mówi właściciel łowiska oraz uczestnicy. Wyniki nie były powalające, bo zwycięzca miał 17,90, miejsce drugie chyba 17 a 3 coś koło 12kg. Warto wspomnieć że łowiono 6 godzin na dwie wędki. Ryba była łowiona ze środka, do wody szło sporo spożywki, kukurydzy, podobno ktoś nęcił i łowił nawet na ziemniaki

Usiadłem na 8ce, szybko się rozpakowałem, metoda z zanętą Ringersa, którą dopiero testuję, jedna wędka na środek, druga połowę bliżej, do tego peleciki pod brzeg, bo w łowisku są jesiotry, a dokładnie 15 syberyjskich ważących po ok 7kg i 15 czarnych po ok 5kg. Tak też miały być punktowane następnego dnia na zawodach, by nie musieć ich ważyć i dodatkowo męczyć. Dopóki nie przyjechał Kamil w zasadzie tylko obserwowałem wodę, bo u mnie nie działo się nic. Z prawej strony rozstawili się z feederami członkowie ekipy Match Pro, ale tez za bardzo nie łowili. Chwilę później między nami usiadł jeszcze sympatyczny gość również z Match Pro, ale on dla odmiany używał tyczki. Ta pozwalała mu odławiać niewielkie karasie, takie po 200-300g. Pierwsza godzina na łowisku po prostu słaba.
Kamil przyjechał spóźniony i zaspany, powoli się rozłożył i z miejsca złowił jesiotra. Chwilę później trafił mu się amur w granicach 3-4kg, a potem łowiąc na 1 wędkę łowił nieduże karasie oraz sporadyczne karpiki. W międzyczasie zmontował zestaw na „bombkę”, za którą służył mu podajnik ICS z Prestona o wadze 40g w wersji x-small, który posłał w nęcone regularnie kukurydzą miejsce. To było jedno z założeń treningu by sprawdzić jak ryby reagują na kuku i bombkę, tyle że bombek nikt z nas oczywiście nie zabrał, ale trzeba improwizować

Pomysł okazał się dobry, pozwolił na regularne odławianie karpików.
W tym czasie u mnie w ruch poszła czysta zanęta MMM z Sonubaitsa, która zaowocowała małymi karasiami. Powrót do Ringersa skutkował zanikiem jakichkolwiek brań. Również zmontowałem zestaw z „bombką” (w moim wypadku była to 25g przelotowa oliwka z rurką igielitową w pięknym czerwonym kolorze) , trochę postrzelałem kukurydzą od Kamila i w końcu złowiłem karpia, a nawet 3. Obaj wiedzieliśmy już wtedy, że w czasie zawodów kukurydzę mieć ze sobą należy, bo może uratować łowienie. Na koniec udało się jeszcze złowić jesiotra spod brzegu, również syberyjskiego czyli też ok 7kg. Trening zakończony ok 14:45, nie połowiłem za bardzo, ale udało się coś przetestować i obrać jakąś taktykę na niedzielę.
Powrót do domu równie udany jak łowienie – pod domem złapałem gumę - pięknego grubego blachowkręta w prawy tył, a nie miałem nawet klucza, bo się ostatnio połamał na zdecydowanie za mocno dokręconej śrubie. Na szczęście dobry kumpel poratował mnie sprzętem i było czym jechać na niedzielne zawody. Swoją drogą 3 guma w ciągu pół roku i to w nowiutkich oponach…
Pogoda na niedzielę zapowiadała się kiepsko: mocny wiatr, a do tego deszcz. Zbiórka o 7 i losowanie, które wysyła mnie w najdalszy, najpłytszy i do tego najzimniejszy kąt zbiornika. Dzień wcześniej na wspomnianym pucharze prezesa wyniki były tam najgorsze. Jako wieczny pesymista wiedziałem z miejsca, że idę tam by zblankować, ewentualnie wydłubać kilka karasi…
Czasu na rozpakowanie aż nadto, postanowiłem użyć feeder arma by nie wyjść na dziadygę ze zwykłymi podpórkami. Ogólnie nie lubię tak łowić bo każde najmniejsze bujanie wkurza mnie niezmiernie, ale chciałem wyglądać chociaż trochę pro

Dwa kije na metodę, jeden na bombkę, dwa podbieraki w tym jeden na jesiotra. Obok mnie miał siedzieć organizator i łowić na tyczkę, ale chyba też uznał że miejsce skazane na porażkę, więc się wycofał i wpuścił młodego chłopaka by sobie potrenował zawodnicze łowienie. Z drugiej strony miły Pan z klasykiem i metodą, wyglądał na doświadczonego w zawodniczym łowieniu. Po sygnale że można nęcić posłałem 4 szybkie podajniki z zanętą na środek licząc że zwabię nią ryby łowiących naprzeciwko. Poza tym pelleciki pod brzeg z nadzieją na przypadkowego jesiotra lub karpia oraz kukurydza na krótką linię. 10 minut później pada sygnał startowy a ja zaczynam 2 godziny siedzenia i gapienia się na szczytkówkę, którą wygina tylko wiatr lub moje nerwowe ruchy na fotelu. Do tego marznę bo wieje jak cholera, a ja siedzę w cieniu drzew.
Nie dzieje się nic, nie mam chyba nawet obcierki. Stanowiska po 2 stronie łowią rybę za rybą, króluje gość łowiący na spławik 10 metrów od brzegu. Po mojej stronie łowią sąsiedzi z prawej, niewielkie karpiki i karasie na klasyka. Nawet młody z lewej łowi lina i karpia, a ja siedzę i myślę jaki będzie wstyd za 3 godziny jak przy moim nazwisku będzie widnieć 0. Pytam na fejsie Kamila jak mu idzie, mówi że dopiero bombka zaczęła dawać ryby, brania delikatne i ogólnie bez szału. Ja niby też próbowałem przez ostatnie 2 godziny to na metodę, to pod brzegiem to na bombkę i totalnie nic, ale postanawiam zaufać. Kukurydza lata wszędzie tylko nie w upatrzone miejsce bo wiatr jest bardzo silny. Do tego puszka kuku z Pudliszki ma w środku ziarna tak paskudnej jakości, że połowa nie nadaje się nawet do strzelania. Są pogniecione, poszarpane, nierówne, wiatr mocno na nie wpływa, a poza tym te rozgniecione kleją się do innych. Postanawiam się poświęcić i powybierać te znośne, w sumie co mi szkodzi skoro i tak siedzę? Te ładniejsze ziarna latają lepiej, rozrzut dużo mniejszy i nie muszę już rzucać bombką tam gdzie poleciała kuku, a zaczynam strzelać tam gdzie leży bombka.
Delikatne ugięcie szczytówki, w sumie nie wiem czy to wiatr, bujający się feeder arm czy halucynacje związane ze stresem, ale kwituję je zacięciem i w końcu jest ryba ! Karpik taki z 2kg. Nawet sąsiad obok się ucieszył że i ja coś mam. Sympatyczna atmosfera 😊
Kolejna porcja kuku, kolejny rzut i uważne wpatrywanie się w szczytówkę. Próbuję zgadnąć czy to branie, wiatr czy ten nieszczęsny feeder arm. Po 5 minutach chcę przerzucić zestaw, a tam na jego końcu coś się rusza! Kilogramowy karpik stał sobie z przynętą w pysku i nie dawał znaków życia póki nie podniosłem wędki. Zwijam feeder arma, wbijam moje niezawodne podpórki i w końcu znika bujanie, czasem tylko wiatr, ale idzie to wyczuć. Zmieniam też przypon na taki z krótszym włosem. Odległośc haczyka od 2 kukurydz na push-stopie zmniejsza się z 1cm do jakiś 4mm. Ryby odpalają, brania są pewniejsze i lepiej widoczne. Łowię 3, 4 potem 5 karpia. Sąsiadowi nie jest już do śmiechu, bo on cały dzień dłubał praktycznie same karasie. Szczerze mówię mu, że łowię na kukurydzę, bo w sumie co mi szkodzi. Czasem na branie czekam mniej niż 10 sekund. Niestety przy którejś rybie notuję szybką spinkę i ryby na trochę znikają. Ściąga je ponownie potrójna porcja kukurydzy. W międzyczasie próbuję wrócić do dalekiej linii z metoda, ale marnuję w ten sposób 20 minut. Kukurydza na blisko znów zaczyna działać i łącznie w 3 godziny udaje mi się wyciągnąć 12 karpi. Ostatnią sztukę wyciągam 5 minut przed końcem zawodów.
Ważenie zaczyna się od drugiego brzegu. Wcześniejsze myśli o zblankowaniu zastępuje sportowa złość i poczucie, że gdyby cały dzień tak brały to miałbym szansę walczyć o wygraną w sektorze, a tak mimo że z mojej strony jestem najlepszy to drugi brzeg sektora łowił równo przez całe 5h. W dodatku padły tam jesiotry. Gdy dochodzą do mnie wiem, że po 2 stronie padły wyniki ponad 30kg. Moje 25,70 wypada dobrze na tle 8kg sąsiada z prawej, ale jednak za słabo by załapać się na pudło. Ogólnie po mojej stronie jestem najlepszy, więc liczę że jestem 5, może 4 w sektorze. Kamil pisze mi, że bombka dała mu połowić i chyba będzie na podium w swoim sektorze. Pakuję sprzęt i pędzę by zdążyć na ważenie. Faktycznie połowił, trzeba to ważyć na dwa razy. Ponad 36kg, dwa bonusy po ok 5kg. Cieszę się razem z nim i z niepokojem patrzymy jak ważą największych rywali.
Ogłoszenie wyników nietypowo bo od razu od zwycięzcy zawodów: Pan z Match Pro łowiąc na tyczkę osiąga przeszło 50kg w sektorze B. Puchar, torba upominków i możliwość wyboru nagrody. Zwycięzcą sektora A okazuje się Kamil, który zajmuje 2 miejsce w generalce wyprzedzając zwycięzcę mojego sektora o całe 70g! Teraz wiem, że by wygrać mój sektor musiałbym mieć trochę ponad 10kg więcej. Gdy odczytują 3ki sektorowe jestem w ciężkim szoku bo okazuje się, że najlepsza trójka jest nie tylko z mojego sektora, ale że to właśnie ja

Dzięki temu zajmuję 7 miejsce w generalce, łapię się na nagrodę, wybór już niewielki, ale nie o to przecież chodzi
Podsumowując: mega trudne łowienie, które udało się wyciągnąć tylko dzięki postawieniu (za namową Kamila) na jedną kartę czyli bombkę oraz eliminacji 2 błędów: zamianie feeder arma na podpórki co pozwoliło uniknąć bujającej się wędki dającej fałszywe brania i utrudniającej obserwację drobnych skubnięć, które należało bezwzględnie ciać, a także zmianie przyponu i skrócenie włosa o zaledwie pół centymetra co dało pewniejsze brania i poprawiało skuteczność zacięć. Mimo to, na 12 złowionych ryb i 1 spiętą miałem tylko 2 odjazdy, reszta to brania uginające szczytówkę na 3-4cm. Nie udało by się to bez przeprowadzonego dzień wcześniej treningu, który pokazał, że bombka to dobry sposób nie tylko na mocno żerująca rybę w środku sezonu, no i przede wszystkim bez Kamila, który zaproponował byśmy tej bombki spróbowali 😉