Mosteque, jeśli na jesień wpuścisz 50 kg szczupaka w ilości 100 sztuk w rozmiarze praktycznie "konsumpcyjnym", to pod koniec maja przyszłego roku jeden z miejscowych gumofilców będzie właśnie wydalał resztki ostatniego z nich siedząc w swoim sraczu i przeglądając Super Expres.
Natomiast, zakładając, że jedna sztuka "gówna" waży ok. 20 g (jeśli się mylę, to proszę sprostować), to wg przyjętych tu danych na temat przeżywalności z tony "gówna" przeżyje do dorosłości ok. 1000 sztuk (20 kg/20g), czyli za dwa lata od wpuszczenia "gówna" mamy w wodzie 10 razy więcej szczupaków w rozmiarze konsumpcyjnym. W porównaniu do wpuszczonych 100 sztuk "gotowców", których tak naprawdę od roku już w tej wodzie nie ma.
I to takich, które natura nauczyła zdobywać żarcie, a nie czekać aż ktoś poda na tacy. Analogicznie jak z karpiami wpuszczanymi w wielkości handlowej, które później gumofilce odławiają w ciągu tygodnia, bo rzucają się one jak głupie na każdą porcję pelletu.
To już sprawiedliwiej i taniej jest kupić te ryby i rozdać członkom koła zamiast angażować specjalistyczny sprzęt i ludzi tylko po to, żeby tworzyć ułudę zarybiania. W końcu wszyscy po równo składają się na te "zarybienia", a nie każdy ma akurat czas, żeby zdążyć złowić swoją.
Oczywiście w powyższych (i Twoich) wyliczeniach nie bierzemy pod uwagę jaka jest cena tony "gówna" i 100 kg małych, konsumpcyjnych szczupaków. Jak ktoś ma dane, to niech uzupełni jeszcze aspekt finansowy tych analiz.
W pełni zgadzam się z Lukiem, że to nie tędy droga, w sensie wpuszczanie ryb w rozmiarze handlowym/konsumpcyjnym i nazywanie tego zarybianiem. Chyba, że na no-kille, to wtedy jak najbardziej mądry pomysł, bo wędkarze od razu mają zabawę a ryby i tak nie wyjeżdżają na patelnie, więc nie tworzą się natychmiastowe niedobory.
Ogólnie mam wrażenie, że PZW powinno się jednak nazywać PZM, czyli Polski Związek Mięsiarzy, bo zdecydowana większość działań, ustalanych składek i obowiązujących limitów jest tworzona właśnie z myślą o lobby mięsiarskim. Tworzy się też coś na wzór kwadratury koła - płaci się za to, żeby zarybiali fajnymi rybami, po czym natychmiast odławia się to, co zarybiono i przez resztą roku narzeka, że nie ma ryb w wodzie. Z powodu tych narzekań i chęci zadowolenia żądnych ryby wyborców składka idzie w górę, żeby więcej zarybić. Ale wyższa składka to większa potrzeba odzyskania zapłaconych pieniędzy w rybach i siłą rzeczy jeszcze większa presja na wyłowienie wszystkiego co wpuszczone. To się nie może skończyć dobrze, co widać jak na dłoni.
A najgorsze (z punktu wodzenia wędkarza no-killowca lub racjonalnego smakosza własnoręcznie złowionej ryby) w tym wszystkim jest to, że ok. 600 tysięcy wędkarzy co roku zrzuca się na to, żeby nie więcej niż połowa z nich (strzelam, bo faktycznej liczebności mięsiarskich hien nie znam) bezczelnie wybrała z wody, to co do niej wpuszczono za pieniądze wszystkich. Taki koleżeński fundusz wsparcia tych nienajedzonych rybim mięsem. Bardzo to szlachetne
