{...}
Wsyp do miseczki np 3 łyżeczki żelatyny, dodaj 3 łyżeczki wody, dodaj 4-5 łyżeczek glikolu, wymieszaj i zagrzej niemal pod granicę zagotowania. Wymieszaj, i dodaj do gorącego jeszcze - 3 łyżeczki dipu i np 1 - 2 łyżeczki mleka w proszku i łyżeczkę oleju spożywczego. Mieszaj ciągle, aż masa wytraci temperaturę. Jak widzisz, że w około 40 stopniach, łyżka zaczyna „stawać” - to gotowe. Jak masa jest za rzadka - dodaj kolejną łyżeczkę żelatyny, zagrzej znów do tych 90 stopni, i powtórz. Powtórz tyle razy, ile trzeba, aby uzyskać masę która żeluje już w okolicach 40 stopni. I tyle.
{...}
Zrobiłem dzisiaj następne podejście, masę wykonałem dokładnie w/g powyższych proporcji i - kawałek z masy poszedł na spinaczu do szklanki z wodą - pięknie smuży trzyma się "haczyka" bardzo dobrze i nie puchnie. Ciekawi mnie to, że sama masa delikatnie się klei. Czy to normalne czy zrobiłem coś nie tak, nie jest to przeszkodą, pytam z czystej ciekawości 
Cześć!
No i pięknie!
Co do klejenia się - tak, galaretka jest taka "czepliwa" troszkę... dodaj ociupkę oleju do masy (może być rzepakowy/słonecznikowy) aby zniwelować ryzyko sklejania się robaczków, a jak już wyciśniesz te robaczki - przesyp odrobiną mąki ziemniaczanej i zamieszaj - to zadziała jak rozdzielacz do jokersa i nie będą Ci się sklejały w przechowywaniu.
To teraz tylko zostaje wyciśnięcie robala... i na ryby!
Ja ciągle testuję - wczoraj miałem mieć zawody feeder na Wiśle, ale przez stan rzeki ( i wszystkich w sąsiedztwie po ostatnich ulewach) zostały odwołane. A że robactwo zanętowe już zdążyłem w sobotę rozmrozić, to postanowiłem z bacikiem wyskoczyć na bajorkowy trening, coby jokers nie poszedł na zmarnowanie

Woda PZW, 3-3,5m głębokości. Chciałem przycelować w leszcze, więc uszykowałem Wonder black, bremes, odrobina płoć premium Angeln + mielona gotowana konopia+melasa+bentonit. Do 2l sopożywki dodałem 200 ml mrożonej pinki i 100 ml kastera. Osobno zmieszałem glinę torfową/argile/wiążąca + odrobina coprah melasse - łącznie 3 litry. Litr gliny poszedł jako obciążenie do spożywki, a do pozostałych 2 litrów gliny, którą dokleiłem mocno bentonitem, poszło 150ml jokersa i 100 ml kastera. Z założenia - chciałem uzyskać bogate w mięso, ale słabo "chmurzace" pole zanętowe, z nastawieniem na leszcze.
Łowiłem wyłącznie na żelkową ochotkę (żywą też miałem ze sobą - ale została w lodówce w samochodzie).
Dupa z planu - żadnego leszcza nie złapałem

Chyba niepotrzebnie dodałem mielonej konopii, która zrobiła kurzawkę przy dnie i zwabiła drobiazg.
W łowisko weszły wzdręgi. Ławica wzdręg... Łowiłem 5 godzin w stałym tempie. Przez pierwszą godzinę, do siatki trafiło może z 10 miarowych ryb - reszta to sama sieczka. Potem, było coraz lepiej - w łowisku zostały raczej drobne, ale same miarowe ryby. Natrzaskałem tych wzdręg coś (obstawiam, nie miałem wagi ze sobą) pod 7, (a może i więcej) kilo. Rzut za rzutem, ryba za rybą. W międzyczasie - coś mi urwało haczyk, zaliczyłem też atak szczupaka na holowaną wzdręgę

Muszę przyznać - ciekawe doświadczenie na delikatnym bacie

A prawie na koniec - bonusik, w postaci karpia 48cm, na bacie bez amortyzatora, zestaw na żyłce 0,12 i przypon 0,08 z haczykiem 18... muszę powiedzieć że trochę mnie powoził... aż ciepło mi się zrobiło. Ale ostatecznie, udało się go do siatki dorzucić.

Reasumując - leszczy nie było, ale i tak było fajnie

Żelki działają!
Pozdrawiam, Andrzej