Postanowiłem iść na lekko. I to był błąd. Okazało się że nie mam splawików, a to co mialem było za lekkie aby się dobrać do ryb, które radośnie się spławiały 20 metrow poza moim zasiegiem.
Jak już miałem na spławiku pierwsze przytopienia drobnicy to uderzyła jakąś mamuśka i zrobiła się pustynia. Koszyki oczywiście zapakowane do metody. Żadnych agrawek, krętlików i innych akcesoriów. Tylko hybrid i pva. Miałem wrażenie, że na 13 metrze jednak siatka pva już poległa. Na wszelki wypadek przybrudzilem śmierdzącym Goo w nadzieji, że do dna dotrze. Wygrzebałem z torby znaleziony na pomoscie w Batorówce koszyk siatkowy 15g z rurką i kawałkiem przyponu. Była pierwsza agrafka z krętlikiem. Zrobiłem z tego na drugiej wędce helikopterowy. Oczywiście po pierwszym rzucie zerwałem koszyk na zaczepie... Zaczęło wiać, że zęby trzaskały oberka, a na horyzoncie dzeszczowe chmury obiecywały piękne pożegnanie.
Pierdziele re ryby. Szczęście na ten rok wyczerpane. Nie ta pogoda.
W ramach zemsty kupiłem pół kilo śledzi w cebulce i czosnku.
Wredne ryby...
Wysłane z mojego SM-G930F przy użyciu Tapatalka