Ciekawy wątek.
Filip, myślę, że tego typu niepokój towarzyszy wszystkim z nas.
Zapewne jednym w większym, a innym w mniejszym stopniu. To normalna rzecz i chyba nie da się tego całkowicie wyzbyć.
Mam starszego kolegę, który głównie łowi na nockach. Mimo, że spędził już nad wodą sporo czasu pod namiotem, to jego niepokój jest zwykle znacznie większy niż mój i pojawia się zawsze w przypadku jakichś odgłosów.
Pewnie podobnie jest z innego rodzaju reakcjami lękowymi. Mój kuzyn zwykle mdleje, kiedy musi mieć pobraną krew do badań. Zawsze więc trzeba go najpierw położyć, zabezpieczyć szklankę wody i dopiero można przystąpić do pobierania krwi.
Obaj z ww. mężczyzn na co dzień są odważnymi i pewnymi siebie facetami. Tak więc nie ma to nic wspólnego z męskością. Takie po prostu są reakcje zmienne osobniczo.
Myślę, że jak przeczytasz relacje wszystkich wypowiadających się tu kolegów, to w podsumowaniu stwierdzisz, że nikomu nigdy nic złego się nie przytrafiło. Owszem, niektórzy bali się tego czy owego, ale nikt nigdy nie został zaatakowany.
Odgłosy nad wodą bywają różne. Czasem takie niewinne zwierzątko jak jeż, może człowieka nastraszyć. Kiedy jeż jesienią łazi po zeschłych liściach, to można odnieść wrażenie, że zbliża się jakiś poważniejszy osobnik

Można wtedy wyjść z namiotu i po prostu zobaczyć i zlokalizować źródło odgłosów. Kiedy zobaczymy jeża, to potem już można spać spokojniej.
W moich śląskich rejonach dziki zrobiły się bardzo "niewrażliwe". Potrafią podejść blisko i wyżerać zanętę. Kiedyś w nocy jeden taki wyżerał mi kukurydzę z wiadra. Podszedłem, dałem mu klapsa w zadek, ale nie zrobiło to na nim większego wrażenia. Wziąłem i dobrze zabezpieczyłem wiadro. Później w nocy, kiedy już spałem, znowu zaczął mnie nachodzić. Tym razem zaczął mi napierać na namiot. Tego już było za wiele. Wyskoczyłem i zasadziłem mu kopniaka okolicę pośladkową, aż gumiak mi spadł z nogi. To dopiero poskutkowało. Kwiknął i uciekł. Przepraszam Cię dziku, ale musiałem bronić swojego terytorium

Dzik zaatakował mnie tylko raz, kiedy wczesnym rankiem jechałem na grzyby. Rower mam dość stary - Wigry 3. Skrzypi mocno, miałem też stukające wiaderko na kierownicy. Nie wiem, może to go rozzłościło. Zaczął za mną lecieć i ryczeć. Wtedy stres był spory. A wzdłuż ścieżki same iglaste drzewa! Wypatrzyłem jakieś jedyne liściaste, rzuciłem rower i wdrapałem się na to drzewo. Sam nie wiem jak tego dokonałem, bo potem nie mogłem z tego drzewa zejść. Siedziałem tam z pół godziny, bo dzik po obwąchaniu roweru oddalił się, ale cały czas wydawało mi się, że gdzieś go słyszę. Dopiero, kiedy zobaczyłem innego grzybiarza, jadącego na rowerze, zlazłem z drzewa. Facet powiedział mi, że to właśnie najniebezpieczniejsze miejsce, gdzie siedzą te dziki z młodymi i pokazał mi wielki nóż, który on zawsze nosi ze sobą. Cholera wie czy taki nóż by coś pomógł w starciu z takim rozwścieczonym dzikiem, ale od tej pory ja też noszę dość spory nóż ze sobą

Ze żmiją miałem tylko raz do czynienia. Na zasiadce nad dzikim leśnym jeziorkiem na Jurze. Przed zasiadką miejscowy chłopak oprowadzał mnie po tych jeziorkach i wspomniał, że jest tam sporo żmij. Miałem wtedy namiot bez podłogi i spałem na łóżku polowym. Przy łóżku zawsze miałem podpórkę.
Pewnego ranka zobaczyłem żmiję w namiocie, ale wyrzuciłem ją na zewnątrz tą podpórką i tyle.
Zaskrońce to niegroźne węże. Zwykle pewnie one będą Ci towarzyszyć nad wodą. Czasem zdarzają się naprawdę spore okazy.
Ostatnio sfotografowałem taki okaz. Pamiętam, że była to pierwsza sesja z moją nową wędką spławikową. Łowiłem na takich betonach i wędka była oparta o ten beton. Zaskroniec wspinał się do góry, a ja siedziałem sobie cicho, żeby go nie spłoszyć. Tutaj widać, jak oparł się o moją wędkę. Musiał coś niemałego zjeść, bo w pewnym miejscu miał spore zgrubienie. Ale był naprawdę długi.

Z lisem miałem tylko 3 spotkania. Wszystkie były podobne. Jak opisywał to Artur, lisy podchodziły do mnie blisko i nie bały się. Też nie wiem jak to jest z tymi wściekłymi lisami.
Wątpię, żeby wszystkie miały tę chorobę. Może po prostu lis taki jest, że nie boi się człowieka tak bardzo. Dla mnie były to miłe spotkania, bo bardzo podobają mi się lisy. Dlatego zawsze staram się cicho siedzieć i ich nie płoszyć. Raz jednemu dałem pół rogalika z czekoladą. Wziął do pyska, ale potem wypluł. Może nie przepadał za 7 Days

Może Gienek by mógł napisać coś więcej o tych lisach. Wątpię jednak, żeby każdy, który podchodzi tak blisko miał wściekliznę.
Kiedyś byłem na bardzo długiej zasiadce. Miałem wtedy wakacje i spędziłem miesiąc pod namiotem. Przybłąkał się do mnie młody piżmak z uszkodzoną miednicą. Ciężko mu było się poruszać. Karmiłem go jabłkami, małżami. Namiot miałem bezpodłogowy i tak się gadzina przyzwyczaiła, że potem spał przy mnie w namiocie. Żal mi było, kiedy musiałem się zwijać do domu. Nie wiadomo czy piżmak przeżył z taką wadą (urazem) - wątpię. Ale przynajmniej spędziliśmy wspólnie parę dni.
Raz się przestraszyłem dość mocno. Spałem na łóżku na zewnątrz namiotu, bo tak było ciepło. W pewnym momencie się obudziłem i zobaczyłem parę metrów od siebie wielkiego jelenia, który przyszedł napić się wody. Myślałem, że umrę.
Tak więc w większości przypadków jest to tylko strach. Bez żadnego realnego zagrożenia.
Wbrew pozorom, mnie najbardziej przeszkadzają te drobne stworzenia (stawonogi), z którymi nie wiążemy żadnego zagrożenia. Komary, o których wspominali koledzy. Pająki oraz szczypawice. Szczypawica może naprawdę mocno uszczypnąć. Lubią one zaszyć się w fałdach namiotu, w miejscach, gdzie przebiegają rurki. Kiedy poprawiam coś przy namiocie, to zawsze patrzę czy jakiejś tam nie ma. Nie lubię też, kiedy sobie śpię, a tu nagle czuję, jak pająk łazi mi po twarzy.
Osy też mnie czasem pogryzą. Często łowię a kukurydzę i one bardzo lubią wejść do pojemnika z przynętą. Sięgamy wtedy po ziarno i możemy zostać użądleni. Muchy końskie też bywają bardzo uciążliwe.
Najwięcej niebezpieczeństwa nad wodą spotkało mnie ze strony ludzi.
Raz dwóch złodziei chciało ukraść nam sprzęt wędkarski. Nie byłem świadkiem zdarzenia od samego początku, bo dość mocno spałem. Obudziły mnie pewne krzyki. Wyjrzałem z namiotu i zobaczyłem jegomościa trzymającego moje wędki. Interweniował kolega z sąsiedniego namiotu i skończyło się na strzale z pistoletu gazowego. Drugi złodziej uciekł.
Innym razem ja, siedząc samemu na rybach, zostałem napadnięty przez 4 oprychów. Tym razem sam musiałem sięgnąć po broń. Na szczęście to wystarczyło, żeby ich odstraszyć. Później śledczy, który prowadził sprawę poinformował mnie za jakiś czas, że schwytano tych oprychów na próbie ograbienia kościoła.
Tak więc najgorsze doświadczenia mam chyba z ludźmi, a nie ze zwierzętami, choć gdyby podejść do tego biologicznie, to należałoby powiedzieć, że po tych dwóch zdarzeniach najbardziej się boję zwierząt gatunku Homo sapiens.
Chyba życzyłbym sobie spotkań z "bobrami", o których wspomniał Jacek. Być może nawet jakieś takie jedno miałem. Ale wtedy nikt nie nazwał mnie dziadkiem, choć pewnie kiedyś przyjdzie mi tę traumę przeżyć
