Albo czegoś nie doczytałem, albo nie rozumiem

Z ostatnich postów można wyciągnąć wniosek, że podlodowe zawody to rzeź. Brałem udział w niejednych, na poziomie koła, i wszystkie były rozgrywane na żywej rybie. Początkowo sam miałem wątpliwości, czy ryby przechowywane w wiaderku z wodą wytrzymają parę godzin. A jednak - niewielkie, by nie napisać "znikome", zapotrzebowanie tlenowe ryb w temperaturze bliskiej zeru w pełni na to pozwala. Ba! Piszę to z pełną odpowiedzialnością - nie widziałem przypadku śnięcia ryb, jak to się, niestety, zdarza latem, nawet przy czterometrowych siatach puszczonych z nurtem. Pomijam sytuacje, gdy ktoś spartolił zacięcie, ryba zażarła haczyk, a gość przy próbie wyciągnięcia haczyka poharatał jej wnętrze.
Tak dla zobrazowania - na pewnych zawodach, pewien pan wdziubał się w trzcinki i zaczął łowić płoteczki. Było tego ponad setkę. Wiadro aż spuchło od tego drobiazgu. Przy ważeniu okazało się, że to krasnopiórki (faktycznie, były jak płotki, ale położenie płetw grzbietowych względem piersiowych jasno określił przynależność gatunkową, jak też linia boczna). Dyskusja trwała ok. godziny, bo starsi panowie gadali coś o kolorze tęczówek i płetw, i czym czerwony różni się od pomarańczowego, jakby nie zdając sobie sprawy, że w zależności od wody i rybostanu każdy gatunek tworzy swoją formę siedliskową. W każdym razie stanęło na nie karaniu i nie zaliczeniu tych rybek (dawały 1. miejsce).
W końcu rybki wróciły do wody. Zwrotów nie było. Lód był czysty, śniegu zero. Na drugi dzień również.
Natomiast co do trzymania ryb w jakichś workach, czy pojemnikach - to zwykły sadyzm. Na takie zawody bym nie pojechał. To samo powstrzymuje mnie przed wędkowaniem po niemieckiej stronie. Nie wszędzie, ale zakaz wpuszczania ryb z powrotem to dla mnie za mocne.