"Mięsiarz - łow. - myśliwy polujący wyłącznie dla zdobycia mięsa. Z bólem trzeba wyznać, że nie brak u nas mięsiarzy i ścierwiarzy, nie różniących się wiele pod względem upodobań od kłusowników"
Kiedy pisałem, że słowo powinno być zdefiniowane, miałem na myśli "powinno być zdefiniowane przez PZW" w jakimś statucie, regulaminie lub innym dokumencie. Dlaczego? Konwencja języka urzędowego bezwzględnie zakazuje posługiwania się kolokwializmami. Takim kolokwializmem jest właśnie "mięsiarz". Słowo to nie powinno było zatem paść w oficjalnym piśmie do PZW. Mogłoby paść tylko wówczas, gdyby termin ten występował w którymś dokumencie Związku wskazując na jakieś zjawisko wędkarskie lub sposób zachowania nad wodą itd. Mógłby paść również wtedy, gdyby na mocy pewnego obyczaju był wprowadzony do "oficjalnego" języka wędkarskiego. Ponieważ jednak słowo to mam mocne zabarwienie pejoratywne z odcieniem pogardliwym, nigdy do niego raczej nie wejdzie i pozostanie na poziomie języka potocznego (tak jak "gówniarz", "robociarz", "kabel" etc.). Użycie w oficjalnym liście słowa "mięsiarz" świadczy o kulturze osób, które pismo wystosowały.
Skoro słowo "mięsiarz" występuje w języku polskim, to posiada swoją definicję słownikową. To jest dla mnie oczywiste. Definicje takie dalekie są jednak od precyzji. Ta, zaczerpnięta ze SJP jest zresztą do bani, w odniesieniu do wędkarzy i myśliwych zrzeszonych w związkach. (Nie chce mi się tego - znaczenia słowa "mięsiarz" wyrażonego w definicji - roztrząsać, bo ani nie mam na to czasu, ani nikogo nie przekonam). Osoby takie nigdy nie łowią/polują
wyłącznie dla mięsa, a jeśli są takie osoby, to sądzę, że jest ich naprawdę bardzo mało. Od strony formalnej rzecz biorąc, wstępując do związku wędkarskiego składasz deklarację o rekreacyjnym lub sportowym łowieniu ryb, bo tak stanowi regulamin. Celem więc jest rekreacja lub sport. Oczywiście w każdym środowisku znajdują się czarne owce.
Wędkarze, którzy chodzą na ryby zazwyczaj robią to również z innych pobudek, przede wszystkim dla przyjemności, choć różnie tę przyjemność rozumieją. Emeryt idzie nad wodę, żeby sobie posiedzieć, odpocząć, połowić, złowić i zabrać. Po prostu wyznaje zasadę "złów i zabierz". I ma do tego prawo, jeśli robi zgodnie z limitami. Jeśli takich emerytów jest 1000 i koszą wodę, to nie jest wina emerytów, tylko tych, którzy zarządzają wodą, że dopuszczają do takiej sytuacji.
Wracam do definicji słownikowej. Ona wyraźnie mówi, że są to osoby łowiące wyłącznie w celu pozyskania mięsa. Konia z rzędem temu, kto jest w stanie ową intencję wyłączności rozpoznać.
Mam wiele podziwu dla intelektualnej przenikliwości ludzi obrzucających innych błotem. Skąd mają tyle pewności w swoich ocenach?!