Jestem za wodami no-kill dla ludzi, którzy chcą wędkować, nie zdobywać mięso.
Ja nie mogę się jakoś przekonać do poglądu, że zdobywanie mięsa jest jedynym motywem wędkowania. I mówię to z wieloletniego doświadczenia, spotkań i rozmów z wędkarzami, zarówno tzw. dziadkami, jak i nie-dziadkami. Może bywałem w niewłaściwych miejscach i o niewłaściwych porach. Oczywiście ryby zabierają, bo taka jest w Polsce kultura wędkowania, której zresztą nie uważam za jakąś wypaczoną. Wszystko trzeba robić jednak z głową.
Dlaczego nie przyjąć opcji, że dla wędkarza zabierającego rybę z łowiska stanowi to niejako uboczny pożytek z przyjemności łowienia?
Darku, tutaj po prostu się mylisz. Większość mięsiarzy, czyli rzec można - większość wędkarzy w Polsce, chodzi tylko po rybę. "Ja już mam pełną zamrażarkę, nie muszą w tym roku już łowić", "Panie, tam nie wolno łapać, nokilla wprowadzili" czy inne tego typu teksty to jest codzienność. Dlaczego ci ludzie tak atakują nas, gdy widzą, że ryby wypuszczamy? Przecież powinni nam dziękować, bo wtedy tych ryb jest dla nich więcej. Oni atakują, bo robiąc to, gwałcisz ich światopogląd całkowicie. To jest dla nich taki kosmos, że pozostaje jedynie agresja.
Każdy zbiornik no-kill nagle się wyludnia. Wędkarzy było setki, nagle zostaje kilku. Dlaczego? Patrz wyżej.
Dlaczego taki jest bunt, gdy jakiś powstaje, choć wokół pełno wód, gdzie można tłuc? Patrz wyżej. Jak taki pomyśli, że w tej wodzie coś pływa, a zabrać ni może, to budzi się w nim groza przeogromna, że aż spać nie może.
Jak taki natłucze 10 kg ryb jednego dnia, to następnego z samego rana znowu w to samo miejsce jedzie, żeby mieć radość z łowienia? Czy tylko po to, żeby kolejne 10 kg do domu przywieźć?