Witajcie.
Tak jak obiecałem, wziąłem się za napisanie swojej relacji z tego wyjątkowego wydarzenia, jakim niewątpliwie był III Zlot SiG

Jako, że był to pierwszy zlot, na którym miałem okazję być (podobnie jak kuzyn Radzio), miał on zarówno dla mnie, jak i dla niego szczególne znaczenie.
Pominę pewne kwestie, bo nie mają one większego znaczenia. Powiem tylko, że na spotkanie z wami i poznanie was "face to face" czekałem z niecierpliwością

Wraz z kuzynem plany mieliśmy ambitne, bowiem docelowo (zaraz po zarezerwowaniu domku) planowaliśmy być już z samego rana, jednak przez wizytę lekarską Radzia, wyjazd przełożyliśmy na 12 - jak to w życiu bywa wyjechaliśmy o 14 30, ale to już szczegół

Droga minęła nam szybko i w bardzo emocjonującej rozmowie - omawialiśmy nasze strategie na planowane zawody

Ale i nie tylko

W końcu zajechaliśmy na miejsce - nie wiem zbliżała się godzina 17... Dosyć późno, ale też nie na tyle, żeby nie poznać kilku z was i nie połowić wspólnie z wami

Na wstępie poznaliśmy Karola - miły, sympat... no bez przesady, po prostu super gość, jak zresztą każdy z obecnych na zlocie, pokazał nam on naszą siedzibę

Jak mnie pamięć nie myli to Jacek był drugi

Zanieśliśmy nasze klamoty na miejsce, krótki rekonesans, kolejne poznane osoby, w tym w szczególności Lucjan, Bartek, Maciek,Tomek i wielu, wielu innych, których przepraszam, ale na początku nie byłem w stanie wszystkich ogarnąć - ot tak po prostu
No ale od czego jest integracyjny grill

Ale po kolei - szybko zanieśliśmy nasze klamoty na koniec "betonu", mijając po drodze Bartka, Michała i Wiśnię, a że beton do końca był zajęty, to klapneliśmy z Radziem na "zielonym"

Szybkie wiązanie zestawów, rozłożenie bazy dowodzenia, przygotowanie zanęt, gruntowanie dna i (jak to Krecik mawiał) "Lecimy z tymi rybkami"



Tak prezentowało się łowisko z naszego stanowiska

Było chwilę po 18 gdy pierwsze zestawy (metoda i koszyk) poleciały do wody - obyło się bez wstępnego nęcenia. Radzio skupił się na spławiku - kilka cennych rad od Luka odnośnie gruntowania, dały mu pierwsze ryby tego dnia - nieduże, ale jednak - dwa leszczyki zameldowały się na brzegu

W tej samej chwili na metodzie odjazd, a że z powodu krwiożerczych bestii, potocznie zwanych komarami tańczyłem paralityczną sambę, wyglądając jak ... (to zostawiam w sferze domysłów

), wędkę złapałem w ostatniej dosłownie chwili - odjazd karpika był po prostu niesamowity

Kilka minut holu, tym razem w rytmie czaczy i na macie zameldował się taki oto grubasek:


5,5 kg ryby zamknięte w 66 cm długości... taki skromny misiu (z tego co się po zlocie okazało, jeden z nielicznych, o ładnych gabarytach)
Tego wieczora więcej już nie połapaliśmy, gdyż zbliżał się czas na... Grill party

Więc trzeba było zbierać menele, a na pożegnanie pozostał nam taki oto widok:

A spod domku prezentował się następująco (ale zrobiło się nastrojowo

):

Nadeszła długo wyczekiwana chwila - gwóźdź programu - grill integracyjny

Niestety z tego pamiętnego wydarzenia posiadam tylko jedno zdjęcie, a mnóstwo wspomnień - wiele ciekawych dyskusji, niesamowity klimat (jak w filmach u Lucjana

), genialni ludzie i śmieszne chwile (tak, tak Radzio Ty wiesz o czym mówię

), ale i nie tylko. Tomek koszulki, bluzy i wszystko z Twojej strony pełna profeska

Laur - król wodopoju (?) - zwał jak zwał, dla mnie master chief

Operator kamery rodem z Hollywood i fotograf wcale nie gorszy - po prostu ekipa wyborowa i niezapomniany wieczór (pomijając drogę na górę domku, która wydawać by się mogła wręcz mission imposible w tym stanie - tego już nie pamiętam, ale cały byłem, więc domyślam się, że było ok

)

W naszej kanciapie trafiło mi się doborowe towarzystwo - Radek8 zwany Radziem, czempion Fisha zwany Maćkiem, złota rączka od kółwrotków, czyli Wonski81 zwany nacodzień Czesiem, oraz Maniu89 - po prostu Maniek

(jak się pomyliłem to sorki

) Kkza zwany Karolem od początku jak się zameldowaliśmy gdzieś wyemigrował

Obudziwszy się nazajutrz z niemałym kacem, zacząłem się skrzętnie szykować na koleżeńskie zawody. Najpierw lekkie śniadanko, potem zbiórka, ogólne przywitanie i losowanie stanowisk - mój szczęśliwy numerek to 27, ale ze względu na fakt, iż kuzyn posiadał tylko podpórki, które mógł wbić wyłącznie w ziemię, a wylosował numerek 4, jak nie trudno się domyślić - zamieniliśmy się - Usiadłem w doborowym towarzystwie: Bartek, Bartek i... Michał

Ale zanim usiadłem to swój mandżur trzeba było przez pół łowiska przenieść - chłopaki już porozkładani, a ja w powijakach...
Na szczęście ze wszystkim zdążyłem na czas - pellety pozostały mi z dnia poprzedniego, zanęty nie rozrabiałem, przygotowałem jedynie mieszankę kukurydzy i konopii oraz pelletu 6mm do podnęcenia spombem - godzina 10 50 - klakson i nęcimy. 5 spombów poleciało w wodę, ledwo skończyłem nęcenie kolejny klakson - zawody czas zacząć!
Podobnie jak moi sąsiedzi, pomijając przy tym chyba najgorzej usadowionego Bartka_Wole, wszyscy nastawiliśmy się na metodę - jedynie wcześniej wspomniany zaatakował łowisko wagglerem (o ile się nie mylę

). Na start pikantna kiełbaska - chyba już klasyk. Czas płynie nieubłaganie, słońce zaczyna mocno palić, łeb pęka po imprezie z dnia poprzedniego - trzeba się zaleczyć - świeże powietrze nie pomaga, więc pozostaje klin - jeden, potem drugi... Czas dalej goni, a na liczniku 0 (okrągłe zero) ryb.
W międzyczasie urządziliśmy sobie ciekawą pogawędkę, śmiejąc się i żartując przy tym niemało, dzwoni telefon - kuzyn - zdać swoją relację - już dwa byczki - "kurde robi wynik" pomyślałem, a ja dalej nic. W końcu i ryby... tfu... ryba zlitowała się nade mną - na brzegu rekordowy leszczyk - 15 cm

Bartek zaszalał i wyciągnął jesiotra, nieco dalej Czesiek też.

Czas płynął, a na naszym brzegu zawitał Lucjan z kamerą - nowa sytuacja dla mnie, ale pomyślałem sobie "Show must go on" i coś tam wybełkotałem, odpowiadałem na Lucjana pytania i jakoś to poszło

Zbliżał się koniec zawodów, a u Bartka zameldował się drugi jesiotr, który zagwarantował mu ostatecznie miejsce w pierwszej "6" zawodów - gratki

Nastał czas na ogłoszenie wyników i rozdanie nagród i upominków. Zawody wygrał Fisha, a na podium znaleźli się jeszcze MATEUSZ DRULITY wraz z jego wujkiem - warto tu zaznaczyć, że Mateusz od stosunkowo niedawna prawi się w feederowaniu za co należą się ogromne

Dosyć przykrą przygodę zaliczył Michał, któremu podczas ostatecznego ważenia i rozpisywania wyników, wiatr sprawił mega psikusa i cała jego baza dowodzenia wraz ze wszystkim, co się na niej znajdowało, wylądowała w wodzie... Telefon, portfel, sprzęt... Ja miałem fart, że posiadam półkę boczną , która dodała nieco stabilności z przodu siedziska i mniejszy parasol, który nie stanowił takiego żagla. Na całe szczęście 99% tego, co znajdowało się na stanowisku udało się odnaleźć - na pewno z Michałem przez utonięcie pożegnała się proca Guru... Mamy z tego lekcje na przyszłość wszyscy - nigdy nie zostawiaj rozłożonego parasola jak odchodzisz od stanowiska.
Po tej nieszczęsnej przygodzie, rozdaniu upominków nadszedł czas na polowe "Warsztaty u Wonskiego", które niestety ominąłem, ponieważ pozostałem nad wodą moczyć kija (mam nadzieję, że ktoś ma nagranie z tego wydarzenia - z chęcią obejrzę

). Radzio również pozostał i wędkował, bowiem wyniki z zawodów były poniekąd ciosem w dumę niedzielnych wędkarzy

W międzyczasie załapałem się na trzy ciekawe pokazy:
1. Pokaz dalekich rzutów surfcastingiem w wykonaniu Mardead'a - szkoda, że kijek pechowo został uszkodzony.
2. Pokaz niezwykłych śmierdziuchów, w tym Red Agresora od Bag Em'a, który na niektórych zadziałał jak płachta na byka XD Chodzą słuchy, że po łyknięciu czarodziejskiej fasolki, jeden z nas przybrał w mega siłę i wyzywał na pojedynek niejakiego Popka - oj biada mu biada XD
3. Pokaz kijków Mateo od Drennana - genialne kijki, które zrobiły na mnie takie wrażenie, że nadszedł czas by świnkę karmić na grubo

Pomału zapadał zmrok i zbliżała się chwila na kolejnego grilla i rozmowy rodem z harcerskich obozów - przy ognisku
Nagle drganie szczytówki, zacięcie - coś siedzi - to chyba leszcz, lekko idzie, po chwili odjazd - koledzy, którzy w chwili obecnej byli obok mnie szybko uświadomili mi z czym mam do czynienia - to jesiotr (pierwszy w życiu - nieźle

). 15 minut walki, ryba już zmęczona - podobnie jak łowca - nadszedł czas na podebranie - a tu zonk - mój podbierak jest za mały XD Z pomocą oczywiście przyszli forumowi koledzy - "za ogon łap" usłyszałem i nie zastanawiając się długo chwyciłem - rybka wylądowała na macie - szybkie mierzenie, ważenie, zdjęcie i do wody. Z nowym rekordem życiowym wynoszącym 93 cm i 3,5 kg w jesiotrze zakończyłem wędkowanie.

Zaczęła się impreza - jedzenie, picie, picie, jedzenie, masa żartów, mnóstwo rozmów i ten klimat... Niezapomniany. Czas zleciał tak szybko, ani się obejrzałem przy ognisku zostałem ja, Bartek oraz Marcin - określę ich jednym słowem - Kozaki przez duże "K"

Kto przeoczył lub przespał te bezcenne chwile ten trąba - niech żałuje

O tych szalonych momentach krążyć będą legendy

Jak powiem, że spać poszliśmy grubo po 3 to na pewno nie przesadzę

Nadeszła niedziela, ostatni dzień tego niezapomnianego zlotu. Standardowo śniadanie i obchód naszej bazy - wielu z nas zaczęło się już pakować, wobec czego z kim tylko się dało ucinałem pogawędki - to z Lukiem, to z Mateo, to z Michałem, z Syborgiem, Bartkiem, Wiśnią, Maćkiem, z Cześkiem i nie sposób mi spamiętać i wymienić z kim jeszcze - młyn niemiłosierny bo w międzyczasie nad Sielską zaczęli zlatywać się komunijni pielgrzymi... Trochę to było słabe, no ale cóż - o właścicielce i jej podejściu stricte biznesowym powiedziane było już wiele...
Niestety pożegnania nadszedł czas i jak to w takich chwilach bywa - zaczęło się po prostu robić smutno i pusto... Niby tylko dwa dni, niby czasu nie tak wiele, a zdążył się człowiek z wami zżyć i zaprzyjaźnić - ludzie, tak ludzie - to największa wartość tego zlotu, całego forum - po prostu mega życzliwi, podobnie pieprznięci na punkcie wędkarstwa co ja, konkretnie pozytywni i po prostu niesamowici - jestem niezmiernie szczęśliwy, że wielu z was udało mi się poznać osobiście, z wieloma pogadać, wymienić się doświadczeniami i spędzić szalony i niezapomniany weekend - tego się nie kupi - to trzeba przeżyć.
Po tym jak wszyscy wyjechali, wraz z kuzynem siedliśmy do wędkowania. Słońce paliło niemiłosiernie, gwar, hałas - to tylko niewielkie niedogodności - na szczęście ryby dopisały.
Nie zabrakło leszczy, nie zabrakło i karpików (małych), a nawet jeden większy się trafił i to Radziowi



Przywitał się i karasek


Ale kwintesencją całego dnia było lądowanie na macie jesiotra o wymiarach 97 cm na 4,5 kg - ten tabun ludzi, który mnie okrążył, masa pytań, mnóstwo zdjęć - musielibyście to zobaczyć - pół komunii miałem nad głową

Niestety niedzielny fotograf tego nie ujął, podobnie jak pół mojej głowy


Więcej rybek tego dnia już nie padło, a my wraz z Radziem urządziliśmy sobie rodzinne piwkowanie przed domkiem w promieniach zachodzącego słońca


Nazajutrz słońce obudziło nas bardzo wcześnie, zjedliśmy śniadanie przed domkiem, wypiliśmy herbatę i zaczęliśmy się pakować, by przygotować domek do zdania.

Po wykonaniu tych czynności przenieśliśmy się nad wodę - usiedliśmy w miejscu tuż obok domku, w którym mieszkał Lucjan - niestety nie na długo, bowiem w domku obok właścicielka kogoś zameldowała, a nas wygoniła jakieś 20 m dalej - nie przeszkodziło to jednak, aby wydłubać tam dwa jesiotry - jednego ja (co się okazało to ten sam łakomczuch, którego dzień wcześniej mielonką curry od Bag Em'a poczęstowałem i tym razem na to się skusił - waga i długość ta sama oraz znak charakterystyczny - ścięty czubek ogona) oraz drugiego całkiem sporego złapał Radzio - jego życiówka - 98 cm i 5 kg na wadze.
W tym wątku już wyliczano, komu się jesiotra nie udało złapać, ale jak to było w pewnej reklamie - "Wszyscy mamy jesiotra - ma i Radzio"





Po zmianie miejscówki, czas płynął powoli, pogoda dała nieco odetchnąć, gdyż słońce skryło się za chmurami. W międzyczasie na łowisku zjawili się Ukraińcy i miła właścicielka, kasując nas jeszcze za 4 dni łowienia...
Postanowiliśmy, że zostaniemy do 17. Przez ten czas zaliczyłem jedną spinkę jesiotra, a na macie zameldowały się jeszcze trzy jesiotry, w tym jeden rekordowy 99 cm i 4,6 kg wagi. Pozostałe jesiotry miały kolejno 96 cm 4,4 kg oraz 97 cm i 4,2 kg. Hol tych bydlaków sprawił mi nie lada radości, ale niemal zupełnie pozbawił mocy - Maciek teraz to mógłbym z Tobą rywalizować na zawodach

I już wiem jak Ty się czułeś po tych ponad 50 kg wydłubanych z wody - masakra

Nie licząc masy małych karpików i leszczy, których już nie chciało mi się fotografować, nic więcej ciekawego nie złapałem, Radzio też nie.





Jednym słowem - połowione. Zlot pod każdym niemal względem udany - ludzie i atmosfera (najważniejsze), ryby w tym życiówki (dały sporo radości), miejsce i baza noclegowa oraz zaplecze - nie ma się do czego przyczepić, jedynie jeden malutki, a jakże istotny niuans, który na szczęście nie zniszczył nam tego niesamowitego zlotu, trzeba zapisać po stronie wad - właścicielka.
Zmęczeni spakowaliśmy się - ale to jeszcze nie był koniec - udało nam się jeszcze pożegnać oraz porozmawiać chwilę z Marcinem - Mardeadem oraz jego rodziną - naprawdę super ludzie.
Czas ruszać w drogę powrotną! Żegnaj Sielska Wodo - witaj Wałbrzychu - jesteśmy już w domu

Ps. Tylko wyjechaliśmy z Sielskiej i jak jebło żabami...

W Oławie po kostki wody na ulicy XD
Do moderatorów - relację będę chciał też wkleić w moim odrębnym wątku "Moje wędkarskie wyprawy" -
http://splawikigrunt.pl/forum/index.php?topic=7646.msg239286#msg239286 tylko muszę uzupełnić jeszcze jeden wpis poprzedzający nasz zlot

Miłej lektury
