Skip to main content

Rejestry połowów - zło czy konieczność?

  • Utworzono

Czy rejestry połowów czemuś służą? Czy jest to biurokratyczny wymysł, czy też konieczność?

Dla większości wędkarzy rejestr połowów nie kojarzy się zbyt dobrze. Konieczność wpisywania tego, co się złowiło, na jakim się jest łowisku, sprawia, że trzeba wykonywać czynność absolutnie nie pasującą do pasji jaką jest łowienie ryb. Wiele osób narzeka, psioczy, spora grupa nie wypełnia starannie tego dokumentu, czasami go nie oddaje...

W Polsce mamy do czynienia z sytuacją, gdzie łowiska stają się coraz bardziej przełowione, ryb jest coraz mniej. Pojawiają się gatunki obce lub inwazyjne, wypierające rodzime polskie ryby. Coraz trudniej o medalowy okaz jakiegoś gatunku, dla niektórych metrowy szczupak czy trzykilowy lin to coś nieosiągalnego, ryba marzeń… Powstaje więc pytanie – dlaczego ryb jest mniej? Co sprawia, że z roku na rok jest gorzej?

No właśnie… I tutaj pojawia się sprawa rejestrów połowowych. Wody dzierżawione w Polsce są oddawane użytkownikom według zasady utrzymania, co najmniej tej samej ilości ryb w łowisku. Same ryby to własność wszystkich z nas (obywateli), można tez powiedzieć, że to przyroda, część ekosystemu. I tutaj właśnie musi istnieć jakaś rzecz, która sprawia, że ‘państwo’ wie, że dany użytkownik wody nie dewastuje, czyli nie odławia nadmiernie. Nie ważne czy jest to spółka rybacka czy PZW, chodzi o prowadzenie racjonalnej ‘gospodarki’ rybackiej. 

W przypadku dzierżawy wody przez Polski Związek Wędkarski trudno jest o sprawdzenie, czy dana woda jest użytkowana zgodnie z pewnymi założeniami, czy ryby dalej są, w takiej samej ilości jak na początku. Pisząc ilość mam na mysli przybliżoną liczbę ryb odpowiednich rozmiarów. I nie chodzi tutaj wcale o to, że dana woda należy do stowarzyszenia czy PZW, ‘to robimy co się nam podoba’. To jest dzierżawa, własność państwa, czyli obywateli, środowisko naturalne (mniej lub więcej). Użytkownik to dzierżawi (nie jest właścicielem) i ma obowiązek dbać o równowagę.

Dlatego właśnie rejestry sa narzucone, aby kontrolować, co z wody zostaje zabierane. Ma to też służyć do analiz, ustalenia planów zarybień (określonych w operacie), pomaga ichtiologom kontrolować populacje pewnych ryb, działać w jakiś sposób. Można na przykład ustalić, zwiększyć lub znieść wymiar ochronny na danym łowisku, aby chronić dany gatunek lub też próbować zmniejszyć jego liczebność. Można zmniejszać limity połowów, wprowadzić okresy ochronne, można chronić duże osobniki wprowadzając górne wymiary ochronne. Zwłaszcza to ostatnie ma sens, ponieważ bazowanie na tarle naturalnym jest bardzo ważne, z drugiej strony wędkarze mają co łowić.

Działając w ten sposób, można mieć świetne łowiska. Trzeba ograniczyć ilość zabieranego szczupaka do jednej sztuki na tydzień, miesiąc – robi się to. Wymiar górny dla lina 45 cm? Zrobione. Zbyt dużo leszcza? Zniesienie wymiaru ochronnego i limitu dziennego. A za rok kolejne poprawki… Na poziomie okręgu można wprowadzać limity i wymiary, zaś głosując we własnych kołach, biorąc czynny udział w zebraniach, możemy pośrednio mieć wpływ na to, jak pewne rzeczy będą wyglądać.

Niestety, sami wędkarze zdają się nie rozumieć jak ważne jest prowadzenie takich rejestrów i zbieranie danych. Buntują się, nie wypeniają ich rzetelnie – nie rozumiejąc, że działaja na własną szkodę. Obecnie te dane są zaniżone i często całkowicie rozmijają się z rzeczywistością. Ichtiolodzy lub gospodarze wód nie mają jak działać, trudno jest im coś ustalać, bo przeciez nie można ufać takim liczbom. Wędkarz nie robi tego rzetelnie, koło, okręg również (przedstawia zafałszowane dane), państwo zaś 'bazuje' na takich liczbach. Więc brakuje odpowiedniej reakcji. Trudno się więc dziwić, że jest jak jest nad polskimi wodami… Niby wszystko jest ładnie i pięknie, ale z roku na rok łowimy coraz mniej i coraz mniejsze ryby.

 

 

                                          

 

Co sprawia, że wędkarze nie chcą prowadzić rejestrów?

 

Według mnie z jednej strony jest to ogólna niechęć do tego typu rzeczy. Doskonale to rozumiem, bo przecież wpisywanie na kołyszącej się łódce złowionej ryby, przy wietrze a czasem i deszczu, nie jest czymś, na co ma się ochotę. Czasami zas możemy łowić ‘dobrze’ i po każdej złowionej rybie musimy znów sięgac po rejestr. Kolejną rzeczą jest już zwykłe oszukiwanie i nie przestrzeganie przepisów. Wędkarze nie wpisują ryb, ponieważ zabierają ich zbyt dużo, bądź też nie mają one wymiaru. Jest to według mnie dośc powszechna rzecz nad polskimi wodami. Można to nazywac nieprzestrzeganiem przepisów, można użyć też słowa kłusownictwo…

Niestety, efektem takiego stanu rzeczy są takie a nie inne łowiska. Brak ryb. Zarybia się gatunkami ‘łatwymi’ i tanimi, aby dać wędkarzom cokolwiek. Niszczy się zaś strukturę łowiska, ekosystem zmienia się, zazwyczaj niekorzystnie. Oczywiście nie bezpośrednio rejestry są za to odpowiedzialne tylko łamanie przepisów i brak odpowiednich kroków ze strony gospodarza wody. Jednak jedno prowadzi do drugiego.

 

Jak zmienić taki stan rzeczy? Czy jest to w ogóle możliwe?

Uważam, że jak najbardziej można zrobic więcej w tej materii. Przede wszystkim polskie państwo jest tutaj zbyt wyrozumiałe, mogłoby być tak, że za niedostarczenie dokładnych danych, zebrania wszystkich rejestrów, mogłoby odebrać dzierżawę pobierając opłatę (często blokuje się środki na koncie dzierżawcy). Wyobraźmy sobie ‘wizyty’ w wybranych miejscach (koła, okręgi) i szczegółowe kontrole. Ryzyko poniesienia konsekwencji sprawiłoby, że sam gospodarz musiałby wymóc na łowiących dostarczanie rejestru, wypełnionego właściwie. Jego brak oznaczałby na przykład dużą karę. To szybko wprowadziłoby porządek.

Kolejna rzecz to szczegółowe kontrole nad wodami. Tego wciąż brakuje – zbyt rzadko sprawdza się łowiących, czy wędkują zgodnie z przepisami, zbyt mało daje się kar. Taki stan rzeczy powoduje, że w wielu rejonach Polski łowi się w ogóle nie przestrzegając jakichkolwiek przepisów czy limitów. Brak kontroli to też ryzyko, że na łowiskach występować będzie zorganizowane kłusownictwo. Koła wędkarskie powinny lepiej się tutaj organizować, zbyt dużo pieniędzy wędruje do Warszawy, przeznaczanych jest na ‘sport’ - a możnaby opłacić przecież wielu strażników. Koła wędkarskie powinny zatrzymywać 80% składek – i z tego planować ochronę swoich łowisk. Im lepiej prowadzone i zarządzane koło, tym więcej ma członków i pieniędzy, a co z tego wynika - ma lepsze łowiska. Brakuje tego w Polsce, jest to temat ‘rzeka’…

Inną rzeczą jest wprowadzenie statusu osoby stosującej zasadę ‘no kill’ bądź też ‘złap i wypuść’. Osoby takie zwolnione byłyby z prowadzenia rejestru, płaciłyby też znacznie mniejszą składkę. W ten sposób możnaby promować wypuszczanie ryb. Oczywiście za zabieranie ryb byłyby tu odpowiendnio wysokie kary, sąd koleżeński… Być może powstałyby koła wędkarskie skupiające osoby wypuszczające ryby, posiadające łowiska typu ‘no kill’? Byłoby to dobrym posunięciem…

 

Podsumowując – uważam, że prowadzenie rejestrów to konieczność, jeżeli zabiera się ryby. Nie da się mieć w dzisiejszych czasach mieć dobre i rybne wody, zarybiając na ślepo, biorąc jednocześnie ile popadnie, przy składkach rocznych rzędu 200 PLN. Limity, jakie narzuca RAPR nie działają na wiekszości wód, zezwala się na zabieranie zbyt dużej ilości ryb. W połączeniu z łamaniem przepisów prowadzi to do degradacji łowisk. Oszukiwanie państwa, urzędów to też oszukiwanie samego siebie – bo co będziemy łowić za lat pięć, dziesięć?

 Co raz mniej jest karasia pospolitego i lina, brakuje drapieżników. Dlatego prowadzenie rejestrów połowowych i zbieranie dokładnych danych dzięki temu pomogłoby wymiernie w poprawie sytuacji. Oczywiście nie jest to recepta na wszystkie bolączki – ale na pewno nastąpiłaby poprawa, zaczęto by działać, wypracowywać ‘strategie’ odnośnie danych łowisk czy gatunków.

Powinno się jednocześnie promować zasadę ‘złap i wypuść’ – bo na pewno pomogłoby to polskim wodom, prowadziłoby też do znacznego uproszczenia i w przyszłości tworzenia większej ilości łowisk ‘no kill’, których nie trzeba by nieustannie zarybiać. Pozwoliłoby to przeznaczyć większe środki na ochronę wód, co na pewno oznaczałoby poprawę.

 

Czy jako wędkarze więc sami nie odpowiadamy za stan wód w Polsce? Jeżeli nie wypełniamy rejestrów rzetelnie, na pewno tak! Ryby nie są niewyczerpanym zasobem, który był, jest i będzie. Trzeba o nie dbać!

 

Artykuł można skomentować na forum, w wątku tego dotyczącym: http://splawikigrunt.pl/forum/index.php?topic=1582.0