W końcu, od niepamiętnych już czasów... udało mi się wyskoczyć na rybki.
Na miejscu byłem o 12.30, łowić zacząłem jakoś o 13.
Dwie zanęty, łowię z klipem. Jeśli nie będzie brań, zacznę rzucać w różne miejsca, ale z klipem, żeby wrócić do tego podnęconego miejsca. Pierwsza to MMM plus coppens 2 mm. Druga to mielony coppens + mielony aller + epidemia od FB. Do tego mój pierwszy raz z chlebem tostowym. Muszę wam powiedzieć, że to jest cudowny dodatek do zanęty na płytkie wody. Doskonale poprawia pracę, no i świetnie na dnie się prezentuje. Myślę, że dałem go tak 1/3 objętości zanęty.
Kombinowanie z przynętami kolorowymi - nic. Chleb wykrojony - nic. Moczony w goo - nic. Zmiana na koszyczek ze skrętką, na gumkę pellet Troll od FB. Cisza. Podciągam koszyczek i sekundę później energiczne ugięcia szczytówki. Zacinam i siedzi coś ładnego. Sekunda opamiętania - to nie metoda, tylko 0,14 na przyponie
Poluzowanie hamulca i jazda...
Na macie ląduje taki gagatek.
50 cm szczęścia. Dla mnie już wyjazd udany.
Potem łowię i znowu cisza. Ale obserwuję wodę. I kilka spławów zauważam w rejonie zbiornika, na którym panuje flauta. Musiałem się naprawdę zmuszać, żeby wszystkie klamoty przenosić, ale zrobiłem to. Na szczęście. Bo się zaczęło.
Na pushstopa zakładam szary pellet F1 od Sonu. I to jest strzał w dziesiątkę. Rybki wcale nie chciały dzisiaj koloru.
Po 10 minutach szczytówka w pałąk. Zacinam i siedzi lokomotywa. Dokręcam hamulec do granic bezpieczeństwa (to już metoda i przypon z plećki) i powoli pompuję. Gdy podciągam kabana pod powierzchnię, aż mi się oczy świecą. Normalnie takiego grubasa jeszcze nie widziałem. Oczywiście na zdjęciu tego nie widać, ale on normalnie prawie okrągły był.
Ma 70 cm, ale naprawdę ważył z 10 kg. Miewałem już dłuższe, ale nigdy cięższego.
Na drugiej wędce eksperymenty z kolorowymi kulkami i nic. Widzę, że coś się kręci, bo są drgania szczytówki. Coś opukuje podajnik, ale zassać nie chce. Zmieniam na F1... Pierhdut. I jedzie lokomotywa. I znowu powolutku pompowanko. Gdy podciągam go pod brzeg... rany boski, ale krowa! Gdzie do tego czegoś z moim podbierakiem 55 (albo 50?) szerokości! Ale za którymś tam razem udało mi się połowę ryby wprowadzić i dociągnąłem po sztycy do brzegu. Nie mogłem podnieść podbieraka!
86 centymetrów! Ale jest tak samo okrągły jak ten poprzedni. Miał GRUBO ponad 10 kg. Połowę życia targałem ciężary, więc nie fantazjuję (a przynajmniej nie bardzo). Potwornie żałuję, że nie miałem wagi.
Zobaczcie, jak on się prezentuje na tle mojego podbieraka
Powoli się zmierzcha, a rybka rusza. Miałem zamiar zwinąć jedną wędkę, bo robiło się niebezpiecznie (wskazania na dwóch...) No i nie zdążyłem. Zacinam na pierwszej, siedzi klocek. 10 sekund później druga wędka wygięta wpół. Luzuję hamulec i zaczyna się jazda
Udaje mi się wyholować dwa.
55 i 60 cm szczęścia
Brania się zaczęły, a muszę się pakować i to szybko, bo jest już szaro, a babka nie pozwala po zmroku siedzieć (troglodyci kradną ryby...).
Rybki wyciągnięte na 0,25 i pickerki Dragon express quiver do 40 gr. ZERO problemów. Na jednej miałem szczytówkę chyba 0,5 oz, bo do koszyczka założyłem.
I teraz tak. Niby komercja... ale oprócz mnie na białą rybę zasadziło się jeszcze 5 osób. Gdy jedną mijałem, facet miał zarzucone 5 wędek! NIKT poza mną nic nie złowił. Padło kilka szczupaczków na spinning.