Problem braku odpowiedniej ilości ryb w naszych łowiskach jest wielowątkowy i przypisywanie go nazwijmy to "dziadkom" jest zbyt dużym uogólnieniem, ne pewno są oni jedną ze składowych ale na pewno nie głównym czynnikiem. Powinniśmy dążyć do takiego stanu wód żeby te"dziadki" jak i my byli zadowoleni.
Zgoda na dziadków, którzy zabierają zgodnie z limitami, ale gdy widzę, spotkałem się z tym np. w Karczewie nad Wisłą (jak byłem ze dwa razy), że każdy, który złapał sandacza 40 cm lub suma tej samej długości zabierał, "bo tak się zahaczył, ze na pewno nie przeżyje", to jak to nazwać? Chyba kłusownictwo, prawda?
No więc monitoring może pomóc w wywaleniu kłusowników znad wody, zarówno tych amatorskich - z wędkami, jak i zawodowych - z siatami.
Drugą sprawą jest wywalenie rybaków, dalej dbałość o środowisko naturalne i prawidłowy rozwój ekosystemu wodnego - tyle tylko, że to ostatnie jest niemożliwe, bez uregulowania kwestii poprzedniej. Musi być jakaś równowaga w wodzie.
A zarybienia? jak najbardziej, ale nie po to, żeby to, co wpuszczone, zostało wyłowione, lecz po to, by doprowadzić do pewnej naturalnej równowagi ekosystemu. A znowu, żeby jej nie naruszyć, nie może być kłusowania, sieciowania itd. Koło się zamyka.