Panowie,
ktoś powyżej słusznie zauważył, że o jakości (i cenie końcowej) produktu jakim jest wędka, decyduje także kontrola jakości w miejscu produkcji, czyli - jak to się mówi w branży - QC (quality check).
Jeśli masz w fabryce swoich ludzi lub wynajętego audytora, który sprawdza każdą serię schodzącą z taśmy, wyłapujesz od razu niedoróbki, ale potem kasujesz za to klienta, bo to ci buduje renomę marki. Możesz też tego nie robić, jak zapewnie robi np. Jaxon, i za niską cenę oferować coś w rodzaju sprzętowej rosyjskiej ruletki.
Ale jest jeszcze jedno. Produkcja sprzętu wędkarskiego ma masową skale dawno już powędrowała do Azji, głównie do Chin. Są tam oczywiście - wiem co mówię, jestem zawodowo związany po części ze sprawami eksportowymi z Azji - fabryki oferujące jakość na światowym poziomie, średniaki i kaszaniarze, jak w każdym biznesie. Ale jeśli myślicie, że to klient zawsze ma wolną rękę w wyborze miejsca produkcji, to się mylicie.
Jeśli jesteś taką Daiwą czy Drennanem, masz markę, czeszesz wysoką marżę na produktach i masz też wolumen zamówień, którym możesz przekonać do siebie najlepszych dostawców. No i stać cię też na produkcję w takim renomowanym miejscu, gdzie jest drożej, czasem nawet o 30-40 proc. Najlepsze fabryki w Chinach są dziś tak obłożone zamówieniami, że przebierają w ofertach i z debiutantami, gołodupcami, czy lokalnymi markami, gadać po prostu nie chcą.
Nie zdziwię się zatem, jeśli są w Chinach zakłady, które dla wybranych globalnych marek wędkarskich robią towar na wyłączność. Tam jest jakość, powtarzalność, wysokie technologie i pracownicy, którzy wiedzą, co robią. Przy czym zamówienie w Azji zwykle robi się z 10-15 proc. nadwyżką, bo zawsze coś ci wyłapie kontrola jakości, albo coś się zniszczy w transporcie. Kiedy klient odbiera towar, nadwyżkę powinno się zniszczyć, ale wyobraźcie sobie, że fabryka wędek zostaje np. z tysiącem dobrych blanków do serii Acolyte
Żal to utylizować, często więc opycha się to cichaczem innym klientom, którzy towar brandują następnie swoim logo. W rezultacie jak masz szczęście, to trafisz może na Jaxona, który jest de facto Drennanem
Ale właśnie po to płacisz w Drapieżniku 1000 zł za oryginalnego Drennana, żeby mieć pewność, że dwa kije tej firmy będą zawsze takie same. Jeśli uważasz, że to niewarte tej kasy, kupujesz coś tańszego.
„I to jest wszystko bardzo piękne” - jak mawiał jeden z bohaterów „Ziemi obiecanej”
