Witajcie koledzy i koleżanki po dłuższej przerwie
Jako, że czasu ostatnio miałem niewiele, a udało mi się wybrać na ryby, postanowiłem was uraczyć kolejną relacją z tej wyprawy

Troszkę czasu od niej upłynęło, no ale lepiej późno niż wcale
"Komercyjna sielanka"Na poprzedni weekend miałem twarde postanowienie - "Jadę na ryby". W moim kalendarzu, za dzień poświęcony temu wspaniałemu hobby, w kółeczku widniała sobota. Piątkowy wieczór stał pod znakiem sprawdzania wszelakich prognoz pogody, które niestety nie były zbyt przychylne, a także szykowania sprzętu. Niezbędny na wyprawę sprzęt znalazł się w przedpokoju, a ja grzecznie po "Dobranocce" udałem się na spoczynek. Budzik nastawiony na 6 00.
Gdy już rozbrzmiał wrzask budzika, zerwałem się jak żołnierz na zbiórkę. Pierwsza rzecz jaką zrobiłem po przebudzeniu to spacer w kierunku okna - niestety pogoda fatalna. Sprawdziły się kiepskie prognozy. Zawiedziony, położyłem się spać dalej z myślą, że jutro będzie lepiej.
Tego samego dnia na wieczór wpadł do mnie na browarka mój kuzyn. Że przy browarku rozmowa się klei znakomicie to nikogo nie muszę przekonywać. Krótkie hasło: "Jedziesz jutro ze mną na ryby?" nie czekało długo na odpowiedź, która była oczywista

Jako, że poza wędkarstwem innym moim hobby jest piłka nożna (tego dnia mieliśmy ligowy mecz na 16 00), sesja nie mogła być niestety zbyt długa - maksymalnie do 14 30.
Niestety kuzyn nie posiada opłaconej jeszcze karty, więc w grę wchodziła tylko i wyłącznie komercja. A że naszą ulubioną komercję na Grzędach zamknięto i wystawiono na sprzedaż, pozostawała tylko "miejska" komercja na Sobięcinie, nosząca również taką nazwę.
Godzinę zbiórki ustaliliśmy na 8 30, aby maksymalnie o 9 30 zacząć łowić. Na łowisku zameldowaliśmy się chwilę po godzinie 9. Pech chciał, że z pośpiechu zapomniałem zabrać ze sobą plecaka ze szpargałami, ale na szczęście daleko nie mieszkam, więc "wyprawa" po szpargały była krótka

A teraz słów kilka o łowisku.
Jest to łowisko komercyjne, składające się z dwóch niemal identycznych zbiorników w kształcie, dosłownie wanny (wszelkie skojarzenia z wanną pełną karpi same się nasuwają

), będące niegdyś stawami kopalnianymi. Największy, pływający tam "grubas" nazywa się Nela i waży około 26 kg - tak więc spore bydle

A całość (jeden staw) prezentuje się następująco:


No nic, nadszedł czas na przygotowanie stanowiska i sprzętu.

Stanowisko gotowe i ... Aaaa i zapomniałbym o najważniejszym - strategia.
Strategia, jaką przyjąłem tego dnia - łowienie na metodę (tu testy przeszedł nowy podajnik

) oraz batem na spławik. Zanęta, którą tego dnia stosowałem, była tą samą mieszanką, co na ostatniej wyprawie, podobnie jak pellet - dwa odgrzewane (odmrażane

) kotlety, wzbogacone o sekretne dodatki

Do zanęty dodałem konopi, a także kukurydzę. Nadszedł czas na nęcenie - jako, że łowiłem na bata o długości 5m, miejsce w którym nęciłem, znajdowało się stosunkowo niedaleko.


No to łowimy. Przynęty, które miałem zamiar przetestować, były tymi samymi, które zabrałem na ostatnią sesję (Pyza serdecznie dziękuję i pozdrawiam

).

Szybkie wygruntowanie łowiska i na spławiczek ląduje pęczek pinek - żywotne te cholery małe jak nie powiem co, 6-7 sztuk na haku i zestaw ląduje do wody. Metoda, podobnie jak poprzednio, ruszyła na poszukiwanie "bestii" - zarzut, piękne gładkie lądowanie i podajnik mniej więcej zostaje umieszczony na środku łowiska. Czekamy.
Na zegarku godzina 10 00 - słoneczko świeci, zaczyna robić się cieplutko. Pełen "chill" ...

Mój wzrok co chwila krąży na trasie spławik - szczytówka, na której widać już wskazania. Mija chwila, może dwie, spławik zaczyna tańczyć - cięcie - jest, siedzi, ale walczy - Karaś - pomyślałem. Pikowanie do dołu na to wskazywało. Krótka walka, zakończona przed pierwszą rundą i ku mojemu zdziwieniu na macie ląduje ... Leszek! A jak!!! Leszek - ale żeby lechu był tak waleczny? No chyba, że zapięty dosłownie od "dupy strony"

W różny sposób zdarzało mi się zaciąć rybę - za grzbiet, za polik, za płetwę, za brzuch... Ale za "zwieracz"... Tego jeszcze nie grali

Delikwent miał szczęście, że haczyk bezzadziorowy, bo coś czuję, iż miałby problem z utrzymywaniem ...

A tak się prezentował - przyjemne 48 cm:


Ponowny zarzut, odkładam bata i zmiana kija - na metodzie coś siedzi. Szybki hol, kilka szarpnięć, zero zrywów - kolejny leszek, chyba rodzina bo również 48cm :

Szybko nabija... Sorry, trzeba działać - na bacie melduje się trzeci już tego dnia leszek:

Na czym to ja skończyłem? A już wiem. Nabijam szybko podajnik (a co, tu mogę zdradzić, na jaki dziś padł wybór - Mikado Aperio 20G L

) i leci zestaw do wody.

Czas płynie, ponad godzina łowienia za nami, spławik znów zatańczył, krótki hol, mata, fotka i do wody, raptem chwila minęła i znowu wyraźny sygnał na szczytówce - 3 min i dwa leszki na macie.


W międzyczasie swoim okazem może pochwalić się kuzyn - u niego również pięknie tańczył spławik, efekt - ponad kilowy karpik.

Nadszedł czas na zmianę przynęty na metodzie - do tej pory na ryby świetnie działała pikantna kiełbaska z Sonu, ale nie moment - to nie kiełbaska tylko ochotka

Skoro ochotka to próbujemy kiełbaskę. Szybka zmiana przynęty i zestaw wraca do wody. W tym momencie brania na spławik osłabły, pomimo dostarczania towaru do wody. Już południe, ucichło... Korzystając z chwili spokoju, człowiek delektuje się tą ciszą, zadowolony z siebie, bo połapał, rozmyśla sobie co dalej, a tu nagle ostre wygięcie szczytówki - szybka reakcja, zacięcie i jeeeeedzie...
Szybka regulacja hamulca i "popuszczanie" tej rybce, zafundowało mi niemałą dawkę emocji - połączenie adrenaliny z radością niemalże dziecięcą, gdy tylko spojrzałem na ugięcie kija i usłyszałem hamulec - bezcenne

Ugięcie kija i wielokrotne odjazdy sugerowały mi, iż mam do czynienia z niemałym przeciwnikiem.


Czas dłużył się niesamowicie - sekundy były jak minuty, minuty jak godziny... Ach magiczne chwile

Nie wiem ile hol mógł trwać, być może 20, albo 30 minut, w międzyczasie kuzyn złapał drugiego karpia (widać na filmiku). Za każdym razem gdy udawało mi się podholować grubasa pod brzeg, następował odjazd. W końcu za n-tym razem udało się go podebrać. Jest, mam go - szał, personalny rekord karpia na bank został pobity. Niestety na konto ofiar zapisać musiałem podbierak

Ale co tam - zawitać takiego karpiszona na macie to wspaniałe uczucie

Proszę Państwa - przedstawiam wam Mańka - 7,5 kg grubaska w rozmiarze 76 cm




Szybkie zdjątka, ważenie, mierzenie, buziak i do wody

Dochodziła już godzina 13. Na spławiku cisza, co jakiś czas słonecznica obijała się o jego boki, tego dnia na bata zameldowała się ostatnia już sztuka - kolejny lechu.

Jakiś taki wychudzony - chyba na diecie białkowej

Przez ostatnie półtorej godziny szalała jeszcze metoda. Efekt - 3 kolejne i zarazem ostatnie leszki tego dnia



Czas się zwijać, w końcu do rozegrania pozostał mi jeszcze mecz

Podsumowując - wypad uważam za mega udany, początkowo rządził spławik, ale z upływem czasu metoda wiodła prym. Podajnik Aperio sprawdził się wyśmienicie, dodanie konopi do pelletu zaowocowało nową życiówką (bez konopi może i ten rekord też by padł), przynęty z Sonu na tym łowisku to miazga (obserwowałem innych wędkarzy i efektów brak - zresztą co jakiś czas przychodzili i pytali na co łowię

). Jak na 4,5 godzinną sesję liczba 10 ryb, w tym wspomnianego już karpika, uważam za wynik co najmniej przyzwoity, tym bardziej, że udało mi się wyselekcjonować większe sztuki (kuzyn połapał masę płotek). Oby więcej tak owocnych wypadów, tym razem na wodach PZW

Połamania Panowie