Ok.
Trzeba tę kwestię wyjaśnić, przynajmniej sobie, bo innym się nie da. A jak wyjaśnisz jednemu, to na jego miejscu wyrośnie setka "nieuświadomionych".
Czym jest wędkarstwo? Dla mnie to próba nakarmienia tego pierwotnego instynktu łowcy, który we mnie, i chyba w każdym facecie, drzemie (oczywiście niektóre kobiety też go czują, ale statystycznie... wiadomo).
Okazuje się, że jest nas obecnie za dużo i jesteśmy zbyt skuteczni, by równać wędkarstwo ze zdobywaniem pokarmu. I okazuje się też, że można dalej "polować", a jednocześnie nie zabijać, by później dalej móc polować. Więc uciszamy w nas ten pierwotny instynkt zabójcy, jednocześnie nie zabijając.
Ja tak to postrzegam.
Łowienie ryb, żeby potem je wypuścić nie jest logiczne, ale tylko z pozoru. Dlatego osoby niezwiązane z wędkarstwem będą zawsze na początku reagować zdumieniem. Rozumiem.
Natomiast osoby zabierające ryby i stosujące argument, że my męczymy, a oni są tacy humanitarni i w ogóle mężni, dzielni, ekologiczni i tacy cudowni na tle nas - sadystów... Jest to dla mnie najwyższy rodzaj hipokryzji i usprawiedliwiania swojej durnej postawy. Osoby, które chodzą nad wodę po pożywienie powinny mieć zakaz wędkowania (na wodach dzikich. Od tego są stawy hodowlane, w których hoduje się ryby przeznaczone do spożycia). Jedzenie mamy w sklepie. Zabranie ryby na kolację z wód dzikich powinno być tylko dodatkiem do wędkarstwa. Rzadkim, bo tylko to pozwoli na utrzymanie równowagi biologicznej w wodzie.
A zabijanie ryb dużych, które żyją kilkanaście a często ponad 20 lat, by zjeść sobie "rybkę na kolację", jest dla mnie najwyższej miary patologią.